Całe moje dzieciństwo upływało bez niego. Tata był gdzieś tam, w równoległym życiu, które nie miało ze mną nic wspólnego.
Wychowywała mnie mama, a kiedy pytałem o niego, wzruszała tylko ramionami i mówiła krótko: „On nie chciał być z nami”.
Przyjąłem to zdanie jak gorzką prawdę i starałem się więcej nie zadawać pytań.
Poranki szkolne, święta, pierwsze sukcesy i pierwsze porażki – wszędzie obok była mama. To ona dźwigała wszystko sama: pracę, dom, wychowanie.
Widziałem, jak nocami siedziała nad papierami, a rano szła do pracy z ciężkimi torbami. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, jak wiele poświęca, ale czułem: jest moją podporą, a ojca w mojej historii po prostu nie ma.

Minęły lata. Dorosłem, znalazłem pracę, ułożyłem własne życie. Wydawało się, że cień przeszłości nie ma już nade mną władzy.
Aż pewnego dnia zadzwonił telefon. Na ekranie pojawił się nieznany numer. Odebrałem i po dłuższej chwili ciszy usłyszałem zachrypnięty głos:
— To ja… twój ojciec.
Jakby ktoś mnie uderzył w głowę. „Twój ojciec?” – to słowo brzmiało obco i niemal śmiesznie. Chciałem zapytać, czy aby nie pomylił numeru. Ale on mówił dalej:
— Nie czuję się najlepiej. Lata lecą, jestem już na emeryturze. Ciężko mi samemu… Pomyślałem, że może mi pomożesz?
Usiadłem. Słuchałem tych słów i czułem, jak we mnie narasta gniew i żal. Przecież ojca nigdy nie miałem.
Nie było jego ręki, która odprowadzałaby mnie do szkoły. Nie było jego słów otuchy, gdy płakałem w podwórku.
Nie było nawet zwykłego „córeczko, jak się czujesz?”, kiedy byłem chora. A teraz nagle jest. Teraz, kiedy potrzebuje pomocy.
Odpowiedziałem chłodno:
— A dlaczego miałabym pomagać? Dla mnie jest pan obcym człowiekiem.
W słuchawce zaległa cisza. Potem westchnął i powiedział:
— Bo jestem twoim ojcem.
Prawie się roześmiałem z goryczą. „Ojciec” – ten, który wybrał inne życie i zostawił mamę samą z małym dzieckiem. „Ojciec”, którego nigdy nie było obok. Czy można taką osobę nazywać ojcem?
Przypomniałem sobie, jak mama siedziała przy moim łóżku, gdy miałem wysoką gorączkę, i całą noc zmieniała zimne kompresy na moim czole.
Przypomniałem sobie, jak odkładała dla mnie ostatni kawałek chleba. Przypomniałem sobie jej ręce – spracowane, a jednak ciepłe, jedyne, które mnie tuliły. I zrozumiałem: ojca nigdy nie miałem.
— Dla mnie jest pan obcy — powiedziałem stanowczo. — Miałem tylko jednego prawdziwego rodzica i to była moja mama.
Jeszcze próbował coś tłumaczyć, mówił o młodości, o błędach, o tym, że „tak wyszło”. Ale dla mnie to były puste słowa.
To, co można było stracić, on stracił dawno temu. Odłożyłem słuchawkę i długo siedziałem w ciszy.
To nie było łatwe. We mnie walczyły różne uczucia: gniew, żal, a nawet dziwne współczucie. Ale zrozumiałem jedno: pomoc nie jest obowiązkiem tylko dlatego, że ktoś nazywa się „ojcem”.
Pomoc rodzi się z miłości, ze wspomnień o dobru, które się otrzymało. A ja od niego nie otrzymałem niczego.
Może ktoś uzna mnie za bezduszną. Ale ja nie chcę żyć w kłamstwie. Nie chcę podmieniać pojęć. Dla mnie on nie jest ojcem, a obcym człowiekiem. I nie zamierzam oddawać cząstki siebie komuś, kto świadomie mnie porzucił.
Mój ojciec to moja mama. To ona zasługuje na wszystko, co mogę jej dać. I jeśli kiedyś znów zadzwoni, odpowiem to samo: „Ojca nie miałem. Jest mi pan obcy”.