Screen freepik
Bywam zmęczona bardziej, niż przyznaję się komukolwiek – nawet sobie. Dwoje dzieci, praca, dom, obowiązki, które mnożą się same, jakby rosły na niewidzialnym drzewie w kącie kuchni.
A ja, zamiast być tą idealną mamą z kolorowych magazynów, czasem po prostu chcę odetchnąć.
Tak zwyczajnie, po ludzku. I nie żałuję, że gdy tylko czuję, że moje własne emocje zaczynają mnie przerastać, dzwonię do mamy z pytaniem:
„Mamo, zostaniesz dziś z dziećmi? Muszę złapać trochę powietrza.” A ona, jak to ona, odpowiada miękkim głosem: „Przywoź. Babcia sobie poradzi.”
I wtedy pakuję małe plecaki, szykuję ulubione misie i słyszę w sobie cichy dialog, który trwa od dawna.
Jedna część mnie mówi, że potrzebuję odpoczynku, że mam prawo do chwili beztroski, do spotkania z przyjaciółmi, do kilku godzin, w których nie jestem odpowiedzialna za wszystko na świecie.
Druga część – ta zahukana, przestraszona, wiecznie oceniająca – szepcze, że matka powinna poświęcać się całkowicie.
Ale gdy widzę uśmiech mojej mamy, gdy bierze dzieci za ręce i prowadzi je w stronę kuchni, gdzie czeka już zapach kakao i naleśników, czuję, że robię coś dobrego nie tylko dla siebie, ale też dla nich.
Bo zmęczona mama to mama na pół gwizdka, a ja chcę być dla moich dzieci cała, prawdziwa i spokojna.
Czasem słyszę w głowie pytanie, którego nikt mi nie zadał na głos: „A dlaczego właściwie zostawiasz dzieci tak często? Czy to nie za dużo?”
I wtedy, kiedy siedzę z przyjaciółkami w ulubionej kawiarni, patrzę na ich zmęczone oczy, na dłonie trzymające kubki z gorącą herbatą, wiem, że nie jestem jedyna.
Jedna z nich mówi: „Gdyby moja mama chciała brać dzieci choć raz w tygodniu, byłabym szczęśliwa.” Druga dodaje: „Masz szczęście, że macie taką więź.” A ja czuję ciepło w klatce piersiowej, bo to prawda. Mam szczęście. Mam wsparcie, które nie każdy dostaje.
Moja mama zawsze powtarzała: „Człowiek potrzebuje kontaktu z ludźmi, kochanie. Dzieci też. Babcia to nie tylko opiekunka, to
wspomnienia na całe życie.”
I kiedy patrzę, jak moje dzieci wybiegają na jej podwórko, śmiejąc się wniebogłosy, jak pokazują jej rysunki, jak proszą o dokładkę jej słynnego rosołu – widzę, że daję im coś cennego. Czas z babcią.
Miłość, która jest inna niż moja, ale równie głęboka. Bez pośpiechu, bez krzyku, bez codziennych obowiązków, które mnie często przytłaczają.
Ale nie będę udawać. W głębi serca jestem nie tylko mamą. Jestem też trzydziestoletnią kobietą, która czasem chce poczuć, że życie nadal ma smak.
Że mogę włożyć ulubioną sukienkę, zrobić delikatny makijaż, pójść na spacer, kino czy po prostu na wino z przyjaciółkami. Że ktoś spojrzy na mnie z zainteresowaniem.
Że nie jestem tylko tą, która przygotowuje śniadania, prasuje ubrania i negocjuje z dziećmi, czy mogą jeszcze jedną bajkę.
„Każdy potrzebuje chwili dla siebie” – mówię sobie, gdy wychodzę z domu, zostawiając za sobą dźwięk dziecięcych rozmów. I choć czasem dopada mnie lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, wiem, że wrócę do nich lepsza.
Ostatnio jedna znajoma, trochę z przekąsem, zapytała: „Nie boisz się, że za bardzo przyzwyczajasz mamę do opieki?”
Spojrzałam na nią spokojnie i odpowiedziałam: „A może to moje dzieci przyzwyczają się do jej obecności?
Może kiedyś będą jej wdzięczne za te wszystkie chwile? A ja będę wdzięczna, że mogłam złapać oddech i nie zatraciłam siebie.” Bo przecież w byciu mamą nie chodzi o perfekcję.
Chodzi o obecność. O spokój. O to, by dziecko czuło, że jest kochane, a nie że mama jest na skraju wyczerpania.
Czasem, kiedy wracam późnym wieczorem, a mama stoi w drzwiach, podaje mi kubek herbaty i mówi: „Wypoczęłaś?” – czuję przyjemne ciepło, jakby ktoś odsunął ze mnie część ciężaru.
Patrzę wtedy na moje dzieci, śpiące spokojnie w swoich łóżeczkach u babci, i myślę, że one też odpoczywają od mojej nerwowości, od zagonionego świata, który czasem przynoszę z pracy do domu. Mama zawsze powtarza:
„Dzieci potrzebują szczęśliwej mamy, nie doskonałej.” A ja coraz bardziej wierzę, że ma rację.
Kiedyś, wiele lat temu, patrzyłam na kobiety trzydziestoletnie jak na dorosłych, którzy mają już wszystko poukładane. A dziś, stojąc w ich miejscu, wiem, że życie nie ma jednego przepisu.
Każdy układa je po swojemu. Ja, jako samotna kobieta z dwójką dzieci, czasem pragnę ciszy, czasem rozmowy, czasem śmiechu i czasem spojrzenia, które przypomni mi, że jestem kimś więcej niż tylko „mamą”. Czy to coś złego? Nie. To ludzkie.
Gdy następnym razem zapukam do drzwi mamy z dziećmi u boku, ona pewnie znów się uśmiechnie i powie: „Idź, kochanie. Odpocznij.” A ja znów poczuję ulgę i wdzięczność.
Bo wiem, że wrócę do domu z lżejszym sercem, spokojniejszą głową i ramionami gotowymi przytulić moje dzieci z całą miłością, jaką w sobie noszę.
I dlatego właśnie nie żałuję, że czasem zostawiam dzieci z mamą. Bo dzięki temu jestem nie tylko lepszą matką, ale i szczęśliwszą kobietą. A tego właśnie potrzebują moje dzieci – spokojnej, obecnej, prawdziwej mnie.
Moja mama zawsze lubiła, kiedy wszystko było dopięte na ostatni guzik. Kiedy zdecydowała się zaprosić…
Wraz z mężem w końcu zdecydowaliśmy się na remont. Przez miesiące zastanawialiśmy się nad każdą…
Mój mąż nigdy nie odmawia pomocy swojej mamie. Nigdy. Nawet kiedy jest zmęczony po całym…
Kiedy mój mąż po dziesięciu latach małżeństwa oznajmił, że odchodzi dla młodszej kochanki, poczułam, jakby…
Kiedy dowiedziałam się, że mój mąż wpuścił swojego brata do mojego mieszkania, które odziedziczyłam po…
Mam 46 lat i nigdy nie myślałam, że w tym wieku moje życie jeszcze tak…