Kiedy byliśmy dziećmi, między mną a moją siostrą nigdy nie było rywalizacji.
Byłam starsza, ona młodsza i zawsze ją broniłam, kryłam przed mamą, ustępowałam jej zabawki, a kiedy płakała — pierwsza biegłam ją pocieszać.
Nasza rodzina nie miała łatwego życia, tata odszedł, kiedy byłyśmy jeszcze bardzo małe, a mama pracowała na dwie zmiany, więc wychowywała nas głównie babcia.
To ona nauczyła mnie gotować zupę, prać ręcznie, sprzątać tak, żeby wszystko lśniło, i nigdy nie wracać do domu bez podziękowania za dzień.
Babcia była dla nas oparciem. Nawet kiedy dorosłyśmy i rozjechałyśmy się — ja do miasta, a siostra została na wsi — często dzwoniłyśmy do babci, przyjeżdżałyśmy do niej na święta.

Ale już wtedy, kilka lat temu, zauważyłam, że siostra częściej wspominała w rozmowach o pieniądzach.
Kto komu co kupił, kto ile dał, kto co obiecał. Martwiła się, czy babcia sprawiedliwie dzieli swoje prezenty, czy nie daje „więcej mnie”.
Ja nigdy nie liczyłam, bo rozumiałam: babci nie trzeba niczego udowadniać. Ona kocha nas obie.
Minęło kilka lat. Oboje założyliśmy rodziny, nie mieliśmy z mężem dzieci, ale udało nam się trochę stanąć na nogi.
Siostra wyszła za mąż nieudanie, często narzekała na męża, na brak pieniędzy, na dzieci, które nie słuchają. Razem z babcią od czasu do czasu pomagaliśmy jej finansowo — czasami dziękowała, czasami nawet nie odpowiadała.
Kiedy babcia zachorowała, wraz z mężem zabraliśmy ją do siebie. Nie chciała być dla nas ciężarem, ale nalegałam – bo czyż nie jesteśmy rodziną?
Woziłam ją do lekarzy, robiłam masaże, siedziałam przy niej w nocy, kiedy źle się czuła.
Siostra zadzwoniła wtedy raz i powiedziała: „Jeśli coś potrzebujesz, powiedz”. Odpowiedziałam: „Wystarczy, że nas odwiedzisz”. Nie przyjechała.
Kiedyś, kiedy wracaliśmy ze szpitala, babcia powiedziała:
„Córeczko, chcę zostawić ci dom. Zawsze byłaś przy mnie i nie chcę, żeby cię krzywdzono. Jesteś moją rodzinką. Zdecydowałam o tym już dawno temu”.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Było mi niezręcznie, nawet zaprzeczyłam:
— Ależ nic mi nie trzeba… Żyj długo, jesteś dla mnie najcenniejsza.
Ona tylko się uśmiechnęła. A już po tygodniu dowiedziałam się, że sporządziła testament.
Nie wiedziałam, czy powiedziała o tym siostrze. Dopóki nie spróbowałam do niej zadzwonić.
Na początku po prostu nie odbierała słuchawki. Potem zaczęła odrzucać połączenia. Napisałam wiadomość: „Wszystko w porządku? Co się stało?”. Nie było odpowiedzi.
Minął tydzień, potem dwa. Napisałam do niej, że babcia chce ją zobaczyć. Cisza. W końcu odważyłam się zadzwonić ponownie — odebrała.
— Już wszystko dostałaś, czego jeszcze chcesz? — powiedziała lodowato.
— Co masz na myśli?
— To, że wszystko podstępnie zaaranżowałaś. Wzięłaś ją w swoje ręce, a teraz jeszcze hipokrytycznie dzwonisz. Wiedziałaś, że liczyłam na ten dom.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Słowa utknęły mi w gardle. Nie dlatego, że mnie oskarżyła, ale dlatego, że nagle zrozumiałam, że siostra, z którą dzieliłam dzieciństwo, zniknęła. Na jej miejscu pozostała kobieta, która mierzy miłość metrami kwadratowymi.
Długo nie mogłam dojść do siebie. W środku wszystko się ściskało. Babci nic nie powiedziałam — była zbyt słaba i nie chciałam jej zasmucać.
Minął miesiąc. Siostra nie dzwoniła. Widziałam, że publikuje w mediach społecznościowych jakieś zdjęcia, jak odpoczywa z przyjaciółmi, jakieś reposty o „zdradzie” i „rodzinnej niesprawiedliwości”, ale ani słowa do mnie.
Kiedy babcia odeszła, nie przyjechała na pogrzeb. Napisała jedno zdanie: „Nie mogę wybaczyć”. I to był koniec.
Do dziś nie rozumiem, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była milczeć, nie zabierać babci do siebie? Czy warto było dzielić miłość? Ale ja o nic nie prosiłam. Po prostu kochałam, jak potrafiłam.
Teraz wiem jedno: najgorsze jest utrata żywej osoby, która nadal istnieje, ale nie chce cię słuchać. A jeśli więzi rodzinne są słabsze od zazdrości, to znaczy, że nigdy nie były prawdziwe.