W otwartej kawiarni dwie kobiety rozmawiały o trzeciej. Nie słyszałam ich, siedziałam daleko. Ona piła herbatę i podziwiała widok na morze.
Dwie panie piły mocniejsze napoje. Nie patrzyły na morze, ale na tę kobietę. I dyskutowały o niej. Ona jest taka gruba!
Nie, spójrz na jej nogi! Stopy jak u słonia. I nos jak kartofel.
Czy to nie wstyd chodzić z takim nosem, jakby nie było operacji plastycznych? Ugh, cała piegowata.
I taka niesmaczna sukienka. Nawet niemarkowa. Kobiety potępiały grubą kobietę i cieszyły się swoją wyższością.
Poprawiały sobie nosy, usta i brwi. Co, szczerze mówiąc, jeszcze bardziej je postarzało.
Rozmawiały o różnych rzeczach, chociaż w pobliżu pluskało błękitne morze i świeciło słońce. A biały statek płynął daleko…
I podjechał biały samochód, wielki jak statek. Wysiadł z niego wielki mężczyzna, przystojny i o szerokich ramionach. Wyglądał jak bohater. A wraz z nim trójka dzieci.
Przeszli między stolikami do „piękności”, wykrzykując coś radośnie.
Bohater zapłacił kelnerowi, który podszedł. I cała rodzina poszła do samochodu, omawiając zakup domu. Wszystko się udało! Hurra!
A dwie kobiety zostały przy stole. Jedna z nich powiedziała ponuro: „Dlaczego ci ludzie dostają wszystko? A ja nie dostaję nic? I ty, nawiasem mówiąc, też!” dodała szybko i ze złością.
A morze było bardzo blisko. Z morza można czerpać szczęście, miłość, radość, podziwiać je i cieszyć się nim. Ale niektórzy nie potrafią. Muszą pluć do morza. Albo na kogoś innego.
To nie dodaje szczęścia. To jest pewne. A morzu to nie przeszkadza. Jest niewyczerpane i piękne.