Screen youtube
Pamiętam nasz pierwszy wspólny poranek, pierwszą kłótnię, pierwsze „nigdy więcej nie krzyczmy na siebie”.
Razem wybieraliśmy szafę do przedpokoju, łamaliśmy głowy, gdzie taniej zatankować samochód, kłóciliśmy się, co ugotować na obiad.
Wszystkie te drobiazgi składały się na moje życie. I szczerze wierzyłam, że tworzymy coś prawdziwego, czystego, jedynego. Nie byłam ślepa.
Widziałam jego wady, nie był idealnym mężczyzną. Potrafił się rozleniwić, zapomnieć o naszych umowach, zamknąć się w sobie, gdy coś szło nie tak.
Ale ja byłam przy nim. Wspierałam go. Wierzyłam. A potem… pewnego dnia dowiedziałam się. Zupełnie przypadkowo.
Telefon, którego nie usłyszał w łazience. Widziałam, jak pojawił się kontakt kobiety. Nie tej, którą znałam.
Nie należę do osób, które grzebią w telefonach, ale coś mnie popchnęło – intuicja, zimne uczucie w piersi. A tam była wiadomość: „Znowu pyta o ciebie. Mówi, że tata obiecał przyjechać”.
Przeczytałam ją trzy razy. Tata. Imię mojego męża. Zrobiło mi się fizycznie źle. Nie od razu zaczęłam mówić. Milczałam przez dobę. A potem nie wytrzymałam: „Kto to jest?”
Najpierw zaprzeczył, mówiąc, że to stara przyjaciółka, po prostu dziecko, które kiedyś znał. A potem – prawda, której nigdy nie mogłabym sobie wyobrazić. Ma syna. Dziesięć lat.
Tak jak trwa nasze małżeństwo. Okazało się, że urodził się niedługo przed naszym poznaniem, a jego matka „zdecydowała się urodzić, nie pytając”.
Siedziałam i milczałam. A on mówił dalej, jakby zrzucając z siebie odpowiedzialność: „Nie jestem winny, oni sami tego chcieli. Nie pytali, po prostu urodziły. Nie miałem szansy powiedzieć nie”.
Nie wiedziałam wtedy, co powiedzieć. Ale to nie był jedyny syn. Później okazało się, że jest jeszcze jedno dziecko. Dziewczynka.
Młodsza. I znowu ta sama historia. Znowu: „Ona powiedziała, że to jej wybór”. Wyjaśniał to jakoś spokojnie, jakby nie chodziło o dzieci, ale o rachunki, których zapomniał zapłacić.
I wtedy zrozumiałam, że żyłam z obcym człowiekiem. Człowiek, z którym dzieliłam łóżko, o którego dbałam, którego kochałam, ukrywał całą równoległą rzeczywistość.
A wszystko to – jakby „nie jego wina”. Ani odrobiny skruchy, ani poczucia winy. Tylko wygodne wyjaśnienia.
Próbowałam zrozumieć, dlaczego milczał, dlaczego nie powiedział mi tego wtedy, na początku. A on tylko rozkładał ręce: „To nic by nie zmieniło. Żyliśmy dobrze. Nie chciałem cię stracić”.
Nie opuszczało mnie uczucie, że żyję w czyimś cieniu. Że moja miłość była zbudowana na pustce. A co najważniejsze – jak można tak traktować dzieci?
Niezależnie od okoliczności, od relacji z matkami – to przecież twoje dzieci! Wyszłam z domu w nocy. Po prostu wyszłam. Nie wzięłam nic, nawet torebki.
Przeszłam kilka przecznic, aż odetchnęłam z ulgą. I wtedy zrozumiałam: nie jestem osobą, która będzie zamykać oczy.
Nie jestem osobą, która przełknie kolejne kłamstwa. I nie jestem osobą, która pozwoli dalej zasłaniać się słowami „nie jestem winny”.
Bo jest winny. Bo oszustwo to też wybór. Milczenie to też zdrada. A obojętność – największa ze wszystkich.
Nigdy nie sądziłam, że można się poczuć upokorzonym przez coś tak banalnego jak stare rzeczy.…
Nigdy nie uważałem się za faceta, który zdradza. Zawsze mówiłem, że jeśli w małżeństwie coś…
Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś zapytał mnie, czy ja w ogóle jestem szczęśliwa.…
Nie pamiętam momentu, w którym mogłabym powiedzieć, że mój mąż mnie kochał. Byliśmy razem, mieszkaliśmy…
Nigdy nie byliśmy naprawdę blisko. Nie tak, jak sobie wyobrażałam, kiedy wychodziłam za mąż. Wtedy…
Dwa lata temu przeszliśmy na emeryturę. Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. Wyszedłem z pracy z…