Zawsze wierzyłam, że mama to ktoś, komu można ufać bezgranicznie. Że nigdy mnie nie okłamie, nie zdradzi, nie postawi nikogo wyżej ode mnie.
W końcu byłam jej starszą córką, tą, która zawsze była pod ręką, gdy trzeba było pomóc, zawieźć do lekarza, zapłacić rachunki czy po prostu posłuchać.
Moja mama od kilku lat jest na emeryturze, mieszka sama, bo tata zmarł dawno temu. Co miesiąc przelewałam jej część swojej pensji — na życie, na leki, na spokój ducha. Nigdy nie pytałam, co z tymi pieniędzmi robi. Bo przecież to mama.
Moja młodsza siostra, Kasia, mieszka w innym mieście. Młodsza ode mnie o dziesięć lat, zawsze miała w życiu trochę więcej szczęścia.
Ładna, towarzyska, wyszła za mąż za faceta, który dobrze zarabia, ma dwoje dzieci. Wydawało mi się, że jej niczego nie brakuje. Cieszyłam się z tego, naprawdę.
Pewnego dnia postanowiłam odwiedzić mamę bez zapowiedzi. Chciałam ją zobaczyć, przytulić, sprawdzić, jak sobie radzi. Ostatnio brzmiała jakoś zmęczona, jakby coś ukrywała. Weszłam do mieszkania i usłyszałam, jak z kimś rozmawia przez telefon.
— Kasiu, kochanie, już przekazałam pieniądze, jak obiecałam. Tak, te od Ani. Powiedz Pawłowi, żeby się nie martwił, dzieci dostaną prezenty na święta — mówiła cicho, nie zauważając, że stoję w drzwiach.
Zamarłam. „Te od Ani” — czyli ode mnie. Moje pieniądze. Te, które odkładałam co miesiąc, by mama miała spokojną starość. A ona
oddawała je siostrze?
— Mamo, to prawda? — zapytałam, kiedy się odwróciła.
Zbladła. — Aniu, nie złość się… Kasi teraz ciężko, Paweł stracił pracę, dzieci rosną… Pomyślałam, że to nic złego, jeśli trochę jej pomogę.
Patrzyłam na nią i nie mogłam uwierzyć. Kobieta, która mnie wychowała, uczyła uczciwości i szczerości, teraz stała przede mną i nie miała odwagi spojrzeć w oczy.
— Mogłaś po prostu poprosić — powiedziałam cicho. — Pomogłabym i jej, i tobie. Ale dlaczego w tajemnicy?
— Bo wiedziałam, że się nie zgodzisz — westchnęła. — Uważasz, że Kasia ma wszystko, a ty musisz się starać podwójnie. Nie chciałam, żebyście się pokłóciły. Obydwie jesteście moimi córkami.
Nie krzyczałam. Nie potrafiłam. Spakowałam torebkę i wyszłam. Zostawiłam ją w tej ciszy, której chyba się nie spodziewała.
Przez kilka dni nie mogłam spać. W głowie wciąż słyszałam jej słowa. Wyszło na to, że przez lata pomagałam nie jej, tylko siostrze — i to w tajemnicy, jakby ktoś ze mnie żartował.
Kilka dni później zadzwoniła.
— Aniu, proszę cię, nie odwracaj się ode mnie. Chciałam dobrze, naprawdę. Chciałam tylko, żeby wam obu było lżej.
— Mamo — odpowiedziałam spokojnie. — Nie jestem zła. Tylko zawiedziona. Myślałam, że między nami nie ma tajemnic. Ale okazuje się, że
nawet miłość potrafi mieć dwie twarze.
Płakała. Ja też. Bo mimo wszystko to moja mama. Ale wiem, że coś we mnie pękło. Zaufanie nie wraca od razu.
Dziś znów się kontaktujemy. Nie wysyłam jej pieniędzy — nie z żalu, lecz żeby zachować spokój. Pomagam inaczej: kupuję zakupy, opłacam rachunki. Staramy się mówić wprost.
Zrozumiałam jedno — nawet najbliżsi potrafią zranić, gdy kierują się sercem zamiast rozsądkiem. A miłość to nie tylko zaufanie. To też granice.
Kiedy ktoś mówi, że „mama zawsze ma rację”, uśmiecham się smutno. Bo wiem, że mama też może się mylić. I nawet wtedy boli ją kochać mniej.
