Ciekawostki

Zawsze jestem gotowa pomóc rodzicom i oni o tym wiedzą, ale wszystko, co im daję, przekazują mojej siostrze, ponieważ ma trójkę dzieci: „Wiesz przecież, że Julia potrzebuje więcej niż my”

Zawsze uważałam się za dziecko, które nigdy nie opuści swoich rodziców w trudnej chwili.

Pomaganie było dla mnie czymś naturalnym — dostarczałam produkty, dawałam pieniądze, podwoziłam samochodem, jeśli trzeba było gdzieś pojechać.

Dorastałam z przekonaniem, że troska o rodziców to nie obowiązek, ale potrzeba serca. Dlatego za każdym razem, gdy słyszałam:

„Córeczko, potrzebujemy trochę…”, nie liczyłam, ile mi zostanie, po prostu dawałam. Bo to przecież mama i tata, moi najbliżsi.

Ale z biegiem lat zaczęłam zauważać jedną rzecz. Wszystko, co przynoszę, wszystko, czym się dzielę, zawsze gdzieś „znika”. Na początku nie przywiązywałam do tego wagi.

Screen freepik

Ale pewnego razu przyjechałam do rodziców z dwoma dużymi torbami: kasze, mięso, słodycze, kupiłam nawet nowy czajnik.

Mama uśmiechnęła się, podziękowała, ale po tygodniu przypadkowo dowiedziałam się, że prawie wszystko oddali Julii — mojej młodszej siostrze.

— Mamo, a gdzie jest ten czajnik, który kupiłam? — pytam, rozglądając się po kuchni.

Zmieszana odpowiedziała zbyt szybko:

— Oddaliśmy go Julii, jej stary się zepsuł.

Stałam i nie wiedziałam, co powiedzieć. Było mi dziwnie. Nie żal mi, ale… nieprzyjemne. Bo przecież kupowałam to dla rodziców, a nie dla siostry.

Później zauważyłam inne rzeczy: kołdra, którą przywiozłam, trafiła do Julii. Kurtka dla taty — też. Nawet koperta z pieniędzmi, którą dałam „na lekarstwa”, trafiła do siostry, bo ona ma dzieci.

Kiedy zdecydowałam się zapytać wprost, mama tylko wzruszyła ramionami:

— Córeczko, wiesz przecież, że Julia potrzebuje więcej niż my. Ma troje dzieci, ma ciężej.

To zdanie raniło mnie w głębi serca: „Ty masz łatwiej, nie masz dzieci”. Jakby moje życie automatycznie klasyfikowało mnie do kategorii „mniej potrzebujących”. Jakby moje problemy i wydatki były nic nie warte.

Długo milczałam. Za każdym razem, gdy widziałam, że kolejny mój prezent lub pieniądze nie trafiają tam, gdzie planowałam, czułam się, jakbym przełykała gulę. Przekonywałam samą siebie: „Nie bądź małostkowa, nie zazdrość siostrze, ona naprawdę ma ciężko”.

Ale pewnego wieczoru, kiedy przyniosłam produkty po pracy, mama ponownie wypowiedziała to samo zdanie:

— Damy to Julii, bo ona ma teraz trudniej.

Wtedy nie wytrzymałam.

— Mamo, czy ja jestem dla ciebie obca? Czy nie jestem twoją córką? Dlaczego wszystko, co daję, ma trafić do kogoś innego? Nie mam nic przeciwko pomaganiu Julii, ale robię to dla was!

Ona westchnęła:

— Córeczko, nie obrażaj się. Ty zawsze znajdziesz sposób, żeby zarobić. A Julia ma trudniej.

Poczułam, jak coś ściska mi się w piersi. Nie chodziło o czajnik, nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że zostałam zepchnięta na drugi plan.

Od tego czasu zaczęła się we mnie wewnętrzna walka. Wiedziałam, że rodzice mnie kochają. Ale jednocześnie ich miłość zawsze miała dopisek: „Juli potrzeba więcej”. Coraz częściej łapałam się na myśli: „A gdyby ja miała dzieci, to czy też by mnie zauważano?”.

Próbowałam szczerze porozmawiać z tatą. On tylko wzruszył ramionami:

— Przecież nie bierzemy tego dla siebie, tylko dla wnuków. Rozumiesz to.

Tak, rozumiałam. Ale czy miłość i sprawiedliwość mierzy się liczbą wnuków? Czy jestem mniej córką tylko dlatego, że moje życie potoczyło się inaczej?

Stopniowo zaczęłam odczuwać chłód w duszy. Nadal pomagałam, bo nie mogłam postąpić inaczej.

Ale teraz za każdym razem, przekazując paczkę lub pieniądze, zadawałam sobie pytanie: „Czy oni dostrzegą w tym moją miłość, czy znów przekażą to dalej?”

Pewnego razu powiedziałam nawet mamie:

— Wiesz, wydaje mi się, że jestem dla was tylko pośrednikiem. Jak bankomat, przez który przechodzą rzeczy do Julii.

Mama się obraziła:

— Jak możesz tak mówić? Przecież cię kochamy!

Milczałam. Bo miłość bez poczucia wartości jest jak chleb bez smaku. Jest, ale nie syci.

Od czasu do czasu siostra dzwoni i dziękuje: „Czajnik jest super, koc bardzo ciepły, dziękuję!”. Ale czuję się dziwnie. Bo nawet tego nie planowałam, chciałam tylko sprawić radość rodzicom.

I wiecie, co boli najbardziej? Nie to, że moje prezenty trafiają do siostry. Ale to, że widzę, że rodzice nawet nie pytają mnie, czy tego chcę. Oni już wszystko za mnie zdecydowali. Przyzwyczaili się: „Tobie jest łatwiej, a Julii trudniej”.

I w tym przyzwyczajeniu gubię siebie.

Teraz nauczyłam się pomagać inaczej. Przywożę tylko to, co na pewno wykorzystają tu i teraz. Kupuję leki — zostawiam paragony.

Zamawiam dostawę — płacę kartą bezpośrednio. Bo inaczej znowu znajdę się w roli „pośrednika”.

Ale gdzieś w głębi duszy pozostał ten ból. Ból spowodowany tym, że moja miłość i troska zawsze przechodziły dalej. Że mnie jakby nie widzieli.

Nadal pomagam, bo nie umiem inaczej. Ale teraz za każdym razem myślę: miłość to kiedy widzisz człowieka. A jeśli mnie nie widzą, to znaczy, że muszę nauczyć się widzieć samą siebie.

Zaprosiłem mamę, żeby pomogła nam w gospodarstwie, ale żona nie doceniła tego gestu: „Nie chcę, żeby w moim domu rządziła jeszcze jedna kobieta”

Moja córka była już dwukrotnie mężatką i dwukrotnie się rozwiodła. Mój syn powiedział, że jeśli ponownie jej wybaczę i przyjmę ją po rozwodzie, to przestanie się ze mną komunikować

Chciałam, żeby mój syn opuścił swoją żonę, ale bezskutecznie. Teraz nie wiem, czy ona pozwoli mu mi pomagać

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts