Zawsze zazdrościłam tym, którzy mają prawdziwe przyjaciółki.
Takie, które dzwonią w środku nocy, przychodzą z ciastem bez uprzedzenia, wiedzą, jaką herbatę lubisz i nigdy cię nie zdradzą.
Ja takich nie miałam. Jedna się przeprowadziła, druga okazała się „przyjacielska”, dopóki nie potrzebowała czegoś pożyczyć.
Kiedy więc spotkałam Julię, wydawało mi się, że los w końcu podarował mi to, czego tak bardzo brakowało.
Poznałyśmy się w pracy — była nowa, uśmiechnięta, łatwa w rozmowie, we wszystkim mnie wspierała. Na początku po prostu jadłyśmy razem lunch, potem zaczęłyśmy spotykać się po pracy — kawa, spacery, długie rozmowy o życiu.
Julia umiała słuchać. A ja chyba od dawna chciałam się wygadać.
„Jesteś taka szczera” — mówiła, kiedy opowiadałam o swoich wątpliwościach, zmęczeniu, o tym, że mąż wydaje się oddalać.
„On po prostu się przyzwyczaił” — uśmiechała się — „mężczyźni tacy są, wydaje im się, że miłość jest czymś oczywistym”.
I ja w to wierzyłam. Bo z nią było tak łatwo — bez zazdrości, bez napięcia. Przychodziła do nas w odwiedziny, pomagała w kuchni, śmiała się z moim synem, a mój mąż, Andrzej, mówił, że jest „miłą dziewczyną, takich teraz mało”.
Było mi nawet miło to słyszeć — bo czułam dumę, że mam taką przyjaciółkę. A potem coś zaczęło się zmieniać.
Zaczęła częściej dzwonić nie do mnie, ale do niego – żeby zapytać, jaki telewizor lepiej kupić, albo poprosić o pomoc z samochodem.
Nie zwracałam na to uwagi. Przecież to tylko przyjaźń, prawda? Ufałam jej jak sobie samej.
Pewnego wieczoru, kiedy Andrzej zatrzymał się w pracy, Julia napisała do mnie:
„Nie martw się, pijemy tu kawę, bo pomógł mi z kołem. Jaki z niego świetny facet”.
Wtedy nawet jej podziękowałam. Uśmiechnęłam się, wyłączyłam telefon i pomyślałam: „Jak dobrze, że jest ktoś, kto docenia twojego męża”. Jaka byłam głupia…
Po kilku tygodniach Andrzej zaczął się dziwnie zachowywać. Był zmęczony, wyobcowany, jak cień. Pytałam:
— Coś się stało?
— Nie, wszystko w porządku. Po prostu dużo pracy.
Chciałam wierzyć, że to prawda. Ale kobiety mają takie przeczucie — kiedy serce mówi, że coś jest nie tak. I nie myli się.
Tej nocy nie spałam. Kiedy zasnął, wzięłam telefon. I zobaczyłam to, czego najbardziej się obawiałam. Wiadomość od Julii.
„Nie mogę dłużej czekać. Obiecałeś, że odejdziesz od niej”.
A on odpowiedział:
„Odejść. Ale teraz nie jest odpowiedni moment”.
Trudno mi było oddychać. W głowie mi szumiało, w piersi ściskało. Siedziałam w kuchni do rana, patrząc w ciemność, jakby w pustkę.
O świcie obudził się, zobaczył mnie i powiedział:
— Przeczytałaś wszystko?
Milczałam.
— Przepraszam… to jakoś samo się stało.
Śmiałam się. Tak, gorzko, jak śmieją się ci, którzy zrozumieli, że stracili nie tylko męża, ale i zaufanie do ludzi.
Julia pisała, dzwoniła — nie odpowiadałam.
Potem przyszła, stała pod drzwiami, płakała.
„Kocham go — mówiła. — Obiecał odejść od ciebie”.
Odpowiedziałam tylko:
„Zabierz go. Zawsze chciałaś mieć wszystko, co ja mam”.
Milczała. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, że nawet w jej oczach nie było szczęścia.
Minęły dwa lata. Mieszkają razem, ale słyszałam, że nie wszystko u nich jest w porządku. Mówią, że Andrzej często milczy, nie chce rozmawiać. Może to kara. A może po prostu życie.
A ja nauczyłam się żyć bez nich obojga. I bez bólu. Bo ból nie znika — po prostu cichnie, kiedy akceptujesz prawdę.
Nie zaczęłam ponownie szukać przyjaciółki. Ale czasami, gdy widzę w kawiarni dwie śmiejące się kobiety, robi mi się trochę smutno. Bo ja też kiedyś wierzyłam, że prawdziwa przyjaźń istnieje.
I prawdopodobnie gdzieś jest. Po prostu nie moja.
