Zawsze chciałam jak najlepiej dla syna, wspierałam go po rozwodzie, a on powiedział, że jeśli nie zostawię mu mieszkania, to na starość będę sama. Teraz nie wiem, co robić

Zawsze myślałam, że macierzyństwo polega na dawaniu — serca, czasu, sił, a czasem nawet tego, czego się nie ma.

Kiedy mój syn przeszedł przez rozwód, kiedy świat mu się zawalił, byłam przy nim codziennie.

Gotowałam mu obiady, przywoziłam zakupy, sprzątałam, mówiłam: „Dasz radę, synku. Najważniejsze, żebyś nie został z tym wszystkim sam”.

Wierzyłam, że w takich chwilach matka powinna być jak cicha podpora, którą ledwo widać, ale bez której wszystko zaczyna się chwiać.

Wtedy nie myślałam o sobie. Byłam pewna, że kiedyś, w przyszłości, kiedy ja będę potrzebować oparcia, mój syn odpłaci mi troską.

Screen freepik

„On zawsze był dobrym chłopakiem” — powtarzałam sąsiadce, kiedy pytała, czy nie przesadzam z pomocą. „Trudne czasy miną, ułoży sobie życie i będzie dobrze”.

A jednak im bardziej próbowałam mu pomóc, tym bardziej zauważałam, że staje się nerwowy, drażliwy, jakby ciężar mojego istnienia robił się dla niego zbyt duży.

Wszystko rozbiło się o jedno zdanie. Wypowiedziane niby mimochodem, ale tak ostre, że aż zabolało głębiej, niż byłam gotowa przyznać.

To był wieczór. Zaproponowałam mu herbatę, usiadłam obok i powiedziałam, że powinnam powoli uporządkować sprawy związane z mieszkaniem po rodzicach. „Żebyście potem nie musieli wszystkiego robić w pośpiechu” — tłumaczyłam spokojnie, nie spodziewając się niczego złego.

On spojrzał na mnie tak jakoś twardo, jakby miał w sobie coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam, i rzucił:

— Mamo, jeśli nie zostawisz mi mieszkania, to na starość zostaniesz sama.

Zamarłam. Przez chwilę nawet nie wiedziałam, czy dobrze usłyszałam.

— Co ty mówisz, synku? — szepnęłam, próbując się uśmiechnąć, choć w środku wszystko się zwinęło jak suchy liść.

— Mówię prawdę. Ja mam swoje problemy, swoje życie. Nie będę mógł latać i ci pomagać. A jeśli mieszkanie dostanie ktoś inny… to chyba sama rozumiesz.

Sama rozumiesz. Najgorsze były właśnie te słowa, a nie groźba. Jakby to, że jestem matką, nie miało już znaczenia. Jakby liczyło się tylko to, co mogę dać — a nie to, kim byłam przez wszystkie lata.

Wróciłam tego dnia do swojego mieszkania i usiadłam w ciszy przy oknie. Zegar tykał głośniej niż zwykle. W całym pokoju unosił się zapach herbaty, którą zrobiłam, ale nie wypiłam. Próbowałam poukładać sobie w głowie wszystko, co do mnie powiedział.

„Zostanę sama…?” — powtarzałam w myślach, jakby to była jakaś przepowiednia.

Zawsze bałam się samotności na starość, ale nigdy nie pomyślałam, że to własne dziecko może ją wypowiedzieć na głos. I to tak zwyczajnie, jakby mówił o prognozie pogody.

Zadzwoniła do mnie wtedy córka, ta, która zawsze mówiła: „Mamo, nie martw się, przyjadę, pomożemy sobie nawzajem”. Jej głos był spokojny, ciepły, taki, który potrafi zdjąć ciężar z serca.

— Mamo, wszystko dobrze? — zapytała, chyba wyczuwając mój drżący oddech.

— Tak, kochanie. Po prostu… myślę.

— O czym?

Zawahałam się. Nie chciałam skarżyć się na syna, nie chciałam psuć im relacji, nie chciałam nikogo stawiać po żadnej stronie. Ale w końcu wyszeptałam:

— Zastanawiam się… co powinnam zrobić z mieszkaniem.

— Mamo — powiedziała cicho — przecież nie musisz teraz o tym decydować. Masz czas. I pamiętaj, że mieszkanie to tylko ściany.

Najważniejsze jest to, byś czuła się bezpiecznie i kochana.

Te słowa były jak plaster na ranę, ale rana pozostała.

Bo prawda jest taka, że nie wiem, co robić.

Nie chcę karać syna, bo wiem, że mówił z nerwów. Może z lęku o własną przyszłość. Może z potrzeby poczucia stabilności.

Ale nie chcę też podejmować decyzji ze strachu. Nie chcę oddawać komuś mieszkania tylko po to, by nie zostać sama. Bo jeśli ktoś opiekuje się mną wyłącznie ze względu na majątek, to czy to w ogóle jest opieka?

Czasem siedzę wieczorami z kubkiem herbaty w dłoniach i myślę o tym wszystkim. O latach pracy, o tym, jak odkładałam każdy grosz, żeby dzieciom było lżej.

O tym, jak bałam się, że kiedyś zabraknie mi sił. I o tym, jak bardzo wierzyłam, że moje dzieci będą przy
mnie nie dlatego, że coś im zostawię, ale dlatego, że jestem ich mamą.

Może nadejdzie dzień, w którym zdecyduję, co zrobić. Może życie samo podsunie mi odpowiedź. A może muszę najpierw przestać bać się tej samotności, którą ktoś próbował mi wmówić.

Jedno wiem na pewno: serce matki jest silniejsze, niż się wydaje. I choć dziś czuję się zagubiona, to wierzę, że jeszcze znajdę swoją drogę — nie przez strach, ale przez spokój.

Bo na starość najbardziej potrzebne jest jedno: żeby ktoś traktował cię nie jak obowiązek, tylko jak człowieka.

Oddałam synowi swoje mieszkanie, bo miałam nadzieję, że będzie się mną opiekował, ale po usłyszeniu jego rozmowy z żoną zrozumiałam, że się pomyliłam i powinnam była wybrać córkę: „Nie będę opiekować się twoją mamą, trzeba ją oddać do domu spokojnej starości”

Bardzo kocham swojego męża i zawsze chciałam żyć tylko z nim, ale teściowa miała inne plany i każde nasze spotkanie kończyło się jej pretensjami: „Ona nie umie gotować, nie ma porządku w domu, po co z nią mieszkasz”

Mój mąż nie pojawił się na moich urodzinach, a ja pomyślałam, że został w pracy albo z przyjaciółmi. Następnego dnia otrzymałam wiadomość: „Nie czekaj na mnie, zakochałem się w innej”