Zaszłam w ciążę w wieku 45 lat jako samotna kobieta. Teraz nie wiem, co powiedzą sąsiedzi

Mam czterdzieści pięć lat. I jestem w ciąży. To zdanie wciąż nie mieści mi się w głowie, mimo że tydzień temu test wykazał dwa paski, a dziś lekarz potwierdził bicie serca podczas USG.

Moje ciało nosi w sobie nowe życie, a ja już prawie przekonałam się, że pociąg odjechał ze stacji.

Wszystko, co pozostało, to żyć w spokoju, przeżyć swoje życie, jak to mówią, i czekać na moje wnuki.

Ale teraz sama przygotowuję się do zostania matką. Po raz pierwszy. Bez męża. Bez wsparcia. I – co gorsza – pod spojrzeniem setek obcych ludzi.

Kiedy wyszłam z kliniki przedporodowej, chciało mi się albo śmiać, albo płakać. Ręce mi się trzęsły. Chciałam zadzwonić do mamy, ale przypomniałam sobie zdanie, które powiedziała dziesięć lat temu:

Screen youtube

„Potrzebujemy wnuków, ale ty zawsze jesteś w chmurach. Przynajmniej znalazłabyś już kogoś i nie byłabyś sama”.

A co powiedziałaby teraz, gdyby dowiedziała się, że jestem w ciąży, a mojego męża wciąż nie ma? Co by powiedzieli sąsiedzi, koledzy, stara ciotka Maryna i jej „Co ludzie powiedzą?”

Wstydzę się o tym myśleć. Nie, nie o ciąży. Jestem dorosłą kobietą. Mam prawo urodzić, jeśli chcę. Ale nie boję się samego dziecka.

Boję się potępienia ze strony ludzi, tego, że w naszym małym miasteczku nie wybacza się cudzej radości. Zwłaszcza jeśli ta radość jest spóźniona, niespodziewana i bez „normalnego” mężczyzny.

Nigdy nie miałam prawdziwej rodziny. Miałam jednego męża, z którym żyłam trzy lata, ale uciekł do młodszej kobiety, bo przedłożyłam karierę nad dzieci. Po nim było kilka romansów – niepewnych, frywolnych, w większości potajemnych. A teraz…

W zeszłym roku poznałem Igora. Nie wyróżniał się niczym szczególnym: kolega z podróży służbowej. Był rozwiedziony, siedem lat starszy ode mnie, z dorosłymi dziećmi.

Wypiliśmy kawę w hotelu po konferencji, rozmawialiśmy godzinami, śmialiśmy się, a ja złapałam się na myśli, że chciałabym, aby czas się zatrzymał.

To nie była miłość, to był spokój. To samo ciepło, którego szukałam przez całe życie. Spotykaliśmy się przez trzy miesiące. Żadnych obietnic, żadnych wielkich słów.

Potem wrócił do swojego miasta. Nie spodziewałam się kontynuacji. Nie sądziłam, że zostawi we mnie cząstkę siebie. Małe serduszko bijące we mnie.

Siedziałam w kuchni, słuchając szumiącego czajnika i wyglądając przez okno. Moi znajomi sąsiedzi siedzieli na ławce pod werandą. Kira, Lara i inni z „komisji kontrolującej moralną czystość dzielnicy”.

Wyobrażałam sobie, jak któraś z nich zobaczy mnie z brzuchem. Jak szepczą: „W twoim wieku i w ciąży! Bez męża! Co za wstyd!” Z ich punktu widzenia tak.

Bo powinnam być babcią albo na emeryturze i opiekować się mamą. A nie chodzić na USG, pić kwas foliowy i szukać imienia dla mojego nienarodzonego dziecka.

„Jesteś pewna, że dasz radę?” – zapytała moja przyjaciółka, kiedy zdecydowałam się jej o tym powiedzieć. Nie osądzała mnie. Ale też nie do końca mnie wspierała. „Jesteś sama. Kto ci pomoże? Przecież to dziecko, a nie kot…”.

Wiem o tym. Czasami mam ochotę schować się pod kołdrą i nigdy się nie obudzić. Ale wtedy słyszę ruch w środku. To żyje. Moje. Mój mały cud, którego nie zamawiałam, nie planowałam, ale który stał się jedynym prawdziwym prezentem od życia.

Nie wiem, co będzie dalej. Może będzie ciężko. Może będę zmęczony. Ale po raz pierwszy od lat nie jestem sam.

Po raz pierwszy nie budzę się z myślą, że wszystko jest przeszłością. Moja przyszłość to już nie tylko praca, mieszkanie i telewizja wieczorem. Moja przyszłość to ktoś, kto będzie nazywał mnie „mamą”.

Nie wiem jeszcze, jak powiedzieć o tym mojej rodzinie. Nie wiem, jak wytłumaczyć to sąsiadom. I może tego nie zrobię. Bo po co? Niech myślą za siebie. Nie żyję dla nich. I nie rodzę dla nich.

Zaszłam w ciążę, gdy miałam czterdzieści pięć lat. I jestem szczęśliwa. Nie z powodu mojego męża, nie z powodu nikogo innego.

Jestem szczęśliwa po prostu dlatego, że życie nagle dało mi szansę. I nie zamierzam z niej zrezygnować. Nieważne, co powiedzą sąsiedzi.

Mój syn zadzwonił do mnie i powiedział, że wszyscy zaproszeni na wesele powinni przynieść tyle, ile powiedziała panna młoda. Tak zdecydowali jej rodzice

Kiedy urodziła się nasza córka, mój mąż zostawił mnie, ponieważ zawsze marzył o synu: „Mama powiedziała mi prawdę o tobie, Julio”

Wcześnie zostałam bez męża i zanim się zorientowałam, zakochałam się w moim koledze: „Pomyślałaś o nas, a co z dzieckiem”