Długo się nie mogłam zdecydować. Przez wiele miesięcy spotykałam tego mężczyznę przypadkowo w pobliżu sklepu, poczty, w parku, gdzie oboje lubiliśmy spacerować.
Nazywał się Stefan i mieszkał na sąsiedniej ulicy. Poznaliśmy się, kiedy upadłam na lodzie — podszedł, pomógł mi wstać, a potem jeszcze długo szedł obok, jakby nie chciał mnie puścić.
Od tego dnia nasze relacje stały się naturalne, łatwe i ciepłe, jak rozmowa starych przyjaciół. Od kilku lat żyłam sama po śmierci męża.
Początkowo myślałam, że nie będę w stanie wpuścić nikogo do swojego życia — zbyt wiele bólu, zbyt wiele ciszy po stracie.
Ale Stefan przyniósł ze sobą spokój. Nie motyle w brzuchu, nie młodzieńcza miłość, ale prawdziwą ludzką bliskość. Pomyślałam więc: jeśli los daje mi drugą szansę — czy można ją odrzucić?
Tego wieczoru nakryłam stół — prosto, ale ze smakiem. Moja popisowa sałatka, ciepłe bułeczki, herbata z miętą. Byłam podekscytowana jak dziewczynka przed randką.
„Chcę, żeby dzieci zobaczyły, że jestem szczęśliwa” — powtarzałam sobie. Kiedy przyjechali, przywitałam ich z uśmiechem.
Starszy syn — poważny, zawsze z telefonem w ręku, córka — pośpieszna, z torbą w rękach i zmęczeniem na twarzy. „Mamo, skąd ten pośpiech, myśleliśmy, że coś się stało” — powiedziała, zdejmując płaszcz.
Roześmiałam się: „Nie, po prostu chciałam, żebyśmy posiedzieli razem. Mam dla was wiadomość”. Kiedy na progu pojawił się Stefan, zauważyłam, jak zmieniła się twarz córki. A syn po prostu zacisnął usta.
Usiedliśmy. Najpierw w milczeniu. Stefan próbował podtrzymać rozmowę, pytał dzieci o pracę, o wnuki. Odpowiedzi były krótkie, oschłe.
W końcu córka nie wytrzymała: „Mamo, mówisz poważnie? W twoim wieku poznawać mężczyzn?”. Zaniemówiłam, ale starałam się zachować spokój.
„Tak, córko, mówię poważnie. Po prostu spacerujemy razem, rozmawiamy, pomagamy sobie nawzajem. To nie jest przestępstwo”. Syn dodał cicho, ale ostro: „Może lepiej byłoby pomagać wnukom, niż bawić się w romanse?”
Te słowa bolały bardziej, niż chciałam okazać. Milczałam, a Stefan położył mi tylko rękę na ramieniu. „Twoja mama nie brakuje miłości do ciebie.
Ale człowiek potrzebuje ciepła, nawet jeśli ma sześćdziesiąt lat” — powiedział spokojnie. Córka odwróciła wzrok. „Po prostu nie chcemy, żeby ktoś cię skrzywdził” – szepnęła.
Skinęłam głową: „Ja też tego nie chcę. Ale wiesz, samotność też jest bolesna. Czasami największą krzywdą jest samotność, której nikt nie zauważa”.
Po tej kolacji dzieci wyjechały wcześniej niż zwykle. W mieszkaniu znów zapanowała cisza. Siedziałam obok Stefana i czułam mieszane emocje – smutek i jednocześnie ulgę.
Zrobiłam krok w kierunku życia, nawet jeśli innym się to nie podobało. Piliśmy herbatę, milczeliśmy, słuchaliśmy, jak zegar odmierza czas.
I pomyślałam: „Być może dzieci kiedyś to zrozumieją. Może nie dzisiaj, ale kiedy sami poczują, jak to jest być samotnym wśród bliskich”.
Bo miłość nie ma wieku. Przychodzi cicho, kiedy wydaje się, że wszystko już za nami. A jeśli ktoś jeszcze potrafi wywołać uśmiech na twojej twarzy, sprawić, że czujesz się żywa — to nie jest grzech, ale błogosławieństwo.