Zadzwoniłam do swojej siostry, żeby złożyć jej życzenia urodzinowe. To miał być zwyczajny, ciepły telefon — taki, który robi się bez zastanowienia, z potrzeby serca.
Ale kiedy tylko usłyszałam jej głos, coś we mnie drgnęło. „Cześć, Anno…” — zaczęłam niepewnie, choć przecież chciałam tylko powiedzieć „wszystkiego najlepszego”.
Po drugiej stronie było jednak chłodne milczenie, przeciągające się tak długo, że zaczęłam żałować, iż w ogóle nacisnęłam zieloną słuchawkę.
W końcu odpowiedziała. „Widzę, że pamiętałaś. To miłe, Marto”. Ton miała uprzejmy, ale pusty, jakby każde słowo było starannie odważone i niepotrzebne.
Chciałam od razu przejść do życzeń, do tego, z czym przyszłam, ale ona przerwała mi niemal natychmiast, jakby czekała na ten moment.

„Wiesz… czasem zastanawiam się, czy dzwonisz, bo naprawdę ci zależy, czy po prostu robisz to, co wypada”.
Zatkało mnie. „Anno, co ty mówisz?”
Usłyszałam westchnienie, takie ciężkie, jakby nosiła je w sobie od lat. A może i nosiła.
„Marto, ty zawsze myślałaś tylko o sobie. Zawsze. A mieszkanie mamy… no cóż, to był najlepszy przykład”.
Zamknęłam oczy, bo nagle wróciło do mnie wszystko — te rozmowy, w których próbowałyśmy ustalić, co zrobić po śmierci mamy; te dni, kiedy nie mogłyśmy dojść do porozumienia; to napięcie, które wisiało w powietrzu jak grzmot przed burzą.
Wtedy wydawało mi się, że robię dobrze. Że skoro byłam bliżej, skoro to ja zajmowałam się mamą, to jakoś tak naturalnie wyszło, że to mieszkanie zostało przy mnie. Nigdy nie pomyślałam, że ona może widzieć to inaczej.
„Myślałam, że to już za nami…” — wyszeptałam, ale nie usłyszałam w sobie przekonania.
„Za nami?” — jej głos zrobił się ostrzejszy. — „Dla ciebie może. Ty zamknęłaś temat, poszłaś dalej. A ja? Ja miałam tylko tyle, co
zostawiła mama, a i to mi zabrałaś”.
„Nie zabrałam!” — przerwałam, czując, że drży mi głos. — „Anno, to była wspólna decyzja. Rozmawiałyśmy o tym tyle razy…”.
„Nie rozmawiałyśmy” — powiedziała twardo. — „Ty mówiłaś. Ja miałam się zgodzić. I zgodziłam się, bo byłam zmęczona. Bo myślałam, że tak trzeba. Ale wiesz, co jest najgorsze? Że nawet nie zauważyłaś, że mnie to bolało”.
Słuchałam jej i miałam wrażenie, że ktoś ściąga ze mnie kolejne warstwy wspomnień, takie, które wolałam ukryć. Tak, byłam zmęczona.
Tak, wtedy zależało mi tylko na szybkim rozwiązaniu sprawy. Tak, uważałam, że skoro to ja zajmowałam się mamą, to… zasłużyłam.
Nie chciałam tego nazwać, ale prawda wisiała nade mną jak coś, czego nie sposób już zepchnąć do kąta.
„Anno… przepraszam”. Ale przepraszam wyszło ze mnie cicho, jakby niesione wiatrem, zbyt słabe, by dolecieć.
Milczała. I to milczenie bolało bardziej niż słowa.
„Wiesz, Marto… dziś mam urodziny. Chciałabym, żeby ten dzień był spokojny. Nie mam siły na wracanie do przeszłości, choć widzę, że dla ciebie to temat niewygodny, więc najlepiej udawać, że go nie ma”.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałam przy oknie, patrząc na ludzi idących chodnikiem, i czułam się, jakbym nagle straciła grunt pod nogami.
Chciałam zapytać, czy możemy to naprawić. Czy możemy usiąść jak kiedyś, przy stole mamy, nad kubkiem herbaty i po prostu porozmawiać.
Ale czułam, że jeśli teraz zrobię jeden nieostrożny krok, odejdzie ode mnie jeszcze bardziej.
„Chciałam ci tylko złożyć życzenia…” — wyszeptałam.
„Dziękuję. Ale… wiesz, Marto, życzenia to nie wszystko”.
Klik. Połączenie zostało zakończone.
Zostałam z telefonem w dłoni, z tą ciszą, która nagle zrobiła się zbyt głośna. Uświadomiłam sobie, że nie dzwoniłam do niej od miesięcy.
Że byłam zajęta pracą, domem, codziennością. Że nie zapytałam ani razu, jak ona się czuje. Jak żyje. Czy sobie radzi.
A mieszkanie… mieszkanie stało się symbolem tego wszystkiego, co było między nami niewypowiedziane.
Może naprawdę byłam egoistką? Może wzięłam to, co było wygodne, a zostawiłam jej to, co bolało? Myślałam, że dałam z siebie wszystko, opiekując się mamą.
Ale może dałam jej za mało — jej, mojej siostrze, jedynej osobie, która pamięta nasze dzieciństwo tak samo jak ja.
Przeszłam się po pokoju, próbując zebrać myśli. Chciałam się bronić, mówić, że ona też mogła zadzwonić. Że mogła zapytać.
Że mogła zaproponować inne rozwiązanie. Ale rozumiałam też, że są rany, które nosi się w ciszy. A im dłużej się milczy, tym bardziej bolą.
Napisałam jej wieczorem wiadomość. Długą. O tym, że chcę to naprawić. Że jeśli mieszkanie jest dla niej tak ważne, możemy wszystko przejrzeć od początku.
Że jestem gotowa oddać jej połowę albo i całość, jeśli to sprawi, że poczuje się sprawiedliwie potraktowana.
Że nie chcę być dla niej obcą osobą, z którą łączy ją tylko żal.
Czekałam na odpowiedź. Jedną godzinę. Dwie. Trzy.
Odpisała dopiero przed północą.
„Dziękuję, Marto. Muszę to przemyśleć. Ale… może kiedyś porozmawiamy spokojnie. Nie dziś. Dziś potrzebuję sama ze sobą spędzić ten dzień”.
To był mały krok. Ale krok do przodu.
A ja zrozumiałam jedno: czasem najbardziej boli nie to, co się zrobiło, ale to, co się pozwoliło rosnąć w ciszy.