Screen IStockphoto
Dlatego kiedy tylko nadarzyła się możliwość, nie wahałam się ani chwili. Przepisałam mieszkanie na syna. Z wyprzedzeniem.
Na przyszłość. Żeby miał pewność, żeby nie musiał się martwić, żeby wiedział, że ma gdzie żyć.
Wtedy był młody, pełen planów, obiecywał, że „zawsze będzie obok”.
— Mamo, przecież jesteśmy rodziną — mówił. — Nigdy cię nie zostawię.
Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Dokumenty leżały między filiżankami z herbatą. Ręce trochę mi drżały, ale mówiłam sobie, że robię dobrze.
— Jesteś pewna? — zapytał wtedy.
— Pewna — odpowiedziałam. — Ty jesteś moją przyszłością.
Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się pomyliłam.
Lata mijały szybko. Syn się ożenił, potem urodziło się dziecko, potem drugie. Ja starałam się nie wtrącać. Nie narzucać.
Być „nowoczesną matką”, która rozumie, że młodzi mają swoje życie. Pomagałam, kiedy prosili. Pilnowałam wnuków, gotowałam obiady, pożyczałam pieniądze, kiedy było trzeba. Zawsze słyszałam:
— Mamo, teraz nie mam czasu, ale odezwę się.
Z czasem tych telefonów było coraz mniej. A ja coraz częściej siedziałam sama w swoim dawnym mieszkaniu, które formalnie już nie było moje.
Zaczęły się problemy ze zdrowiem. Najpierw kolano, potem serce. Zwykłe rzeczy, nic dramatycznego, ale codzienność stała się trudniejsza. Schody były za strome, zakupy za ciężkie. Pomyślałam, że to normalne — w końcu jestem już stara.
Pewnego dnia odważyłam się zadzwonić.
— Synku, czy mógłbyś wpaść w weekend? — zapytałam. — Lekarz mówi, że nie powinnam być sama.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Mamo, naprawdę nie mam teraz czasu — odpowiedział w końcu. — Praca, dzieci, wiesz, jak jest.
— Rozumiem — powiedziałam, chociaż wcale nie rozumiałam. — A jeśli kiedyś będę potrzebowała pomocy?
Westchnął.
— Nie dramatyzuj.
Kilka tygodni później przewróciłam się w łazience. Nic złamanego, ale leżałam na zimnych kafelkach i pierwszy raz w życiu naprawdę się bałam. Zadzwoniłam do syna. Przyjechał po kilku godzinach. Stał w drzwiach, patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Mamo, tak nie może być — powiedział. — Ja nie mogę ciągle się martwić.
— Nie proszę, żebyś się martwił — odpowiedziałam cicho. — Tylko żebyś był.
Usiadł ciężko na krześle.
— Słuchaj… jeśli będziesz potrzebowała stałej opieki, jutro mogę zawieźć cię do domu spokojnej starości.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż upadek.
— Do domu starości? — powtórzyłam. — Synu, ja oddałam ci wszystko.
Wzruszył ramionami.
— Mieszkanie to jedno, a życie to drugie. Ja mam swoją rodzinę.
— A ja kim jestem? — zapytałam. — Kim jestem dla ciebie?
Nie odpowiedział od razu.
— Mamo, nie rób scen — powiedział w końcu. — Tam będziesz miała opiekę, lekarzy, to dla twojego dobra.
Dla mojego dobra. Te same słowa, które ja mówiłam sobie, kiedy podpisywałam dokumenty. Kiedy rezygnowałam z własnego bezpieczeństwa,
wierząc, że miłość dziecka wystarczy.
Kiedy wyszedł, długo siedziałam w ciszy. Patrzyłam na ściany, które pamiętały jego dzieciństwo. Na drzwi, przez które biegał do szkoły. Na okno, z którego machałam mu, gdy wyjeżdżał na studia. To wszystko już nie miało znaczenia.
Wieczorem zadzwoniła jego żona.
— Proszę się nie obrażać — powiedziała chłodno. — My naprawdę nie damy rady. Dom spokojnej starości to dobre rozwiązanie.
Nie krzyczałam. Nie płakałam.
— Rozumiem — odpowiedziałam. — W końcu zawsze musiałam rozumieć.
Tej nocy nie spałam. Po raz pierwszy pomyślałam nie o nim, nie o rodzinie, ale o sobie. O tym, że całe życie odkładałam siebie „na potem”. Że oddałam wszystko z nadzieją, a zostałam z pustymi rękami.
Rano wstałam i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam starą kobietę, ale też kogoś, kto jeszcze ma głos. Zadzwoniłam do prawnika.
— Chcę wiedzieć, czy mogę coś zmienić — powiedziałam.
Nie wiem, jak potoczy się ta historia. Może trafię do domu starości. Może odzyskam coś, co oddałam zbyt wcześnie. Wiem jedno — miłość nie polega na tym, że dziecko bierze wszystko, a matce zostawia strach.
Dziś już nie mówię, że syn jest moją przyszłością. Bo przyszłość to także ja. Nawet jeśli jestem bardzo stara.
Mam 40 lat i po raz pierwszy zaszłam w ciążę. Nigdy wcześniej nie myślałam, że…
Od miesięcy czekałam na ten wyjazd. Nie dlatego, że góry są magiczne albo że Nowy…
Według mojej córki powinnam siedzieć sama w domu, odbierać wnuki z przedszkola, gotować im zupki…
Jutro Boże Narodzenie. Jeszcze kilka lat temu to zdanie brzmiało jak obietnica ciepła, zapachu barszczu…
Robiłam wszystko dla dzieci. Naprawdę wszystko. Całe moje życie było podporządkowane im, ich potrzebom, ich…
Tegoroczne Boże Narodzenie miało być inne. Tak sobie przynajmniej wmawiałam, stojąc w kuchni nad garnkiem…