Z Kubą mieszkamy dopiero od roku, a ja coraz częściej łapię się na myśli, że to był największy błąd mojego życia. Kiedyś bałam się zostać sama, dziś boję się wracać do domu.
Lodówka jest pusta, w mieszkaniu panuje wieczny bałagan, a on nie chodzi do pracy, bo „nie znalazł takiej, która by mu odpowiadała”.
Powtarza to spokojnie, jakby mówił o pogodzie, a ja stoję w kuchni i zastanawiam się, w którym momencie zgodziłam się na takie życie.
Na początku było inaczej. Kuba potrafił mówić pięknie. O przyszłości, o wspólnym domu, o tym, że „kobieta nie powinna się martwić o pieniądze”.
Śmiał się, obejmował mnie, zapewniał, że razem damy sobie radę. Gdy oświadczył się po roku znajomości, pomyślałam: wreszcie ktoś, kto chce stabilności. Mama była zachwycona.

— Dobry chłopak — mówiła. — Spokojny, nie pije, nie krzyczy. Czego chcieć więcej?
Dziś wiem, że spokój może być ciszą, w której nikt nic nie robi.
Po ślubie przeprowadziliśmy się do wynajętego mieszkania. Pierwszy miesiąc jeszcze jakoś wyglądał. Kuba obiecywał, że „zaraz coś znajdzie”, przeglądał oferty, chodził na rozmowy.
A ja pracowałam, wracałam zmęczona, ale z nadzieją. Robiłam zakupy, gotowałam kolacje, sprzątałam. Mówiłam sobie: to przejściowe.
— Daj mi trochę czasu — powtarzał. — Nie pójdę do byle jakiej roboty, nie jestem frajerem.
Mijały tygodnie, potem miesiące. Lodówka zaczęła świecić pustkami coraz częściej. Na podłodze leżały jego ubrania, kubki po kawie stały dniami na stole, a ja sprzątałam w nocy, bo w dzień nie miałam już siły.
— Kuba, musimy porozmawiać — powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy znów nie było co ugotować.
— O czym? — zapytał, nie odrywając wzroku od telefonu.
— O pracy. O pieniądzach. O tym, że ja już nie daję rady sama.
Westchnął głośno, jakby to ja była problemem.
— Znowu zaczynasz. Przecież szukam. Ale nie będę harował za grosze.
— Ale ja już haruję — odpowiedziałam cicho. — Sama.
Spojrzał na mnie z irytacją.
— To co, mam iść gdziekolwiek, żebyś była zadowolona?
Nie odpowiedziałam. Bo pierwszy raz pomyślałam, że jemu wcale nie chodzi o pracę. Chodzi o wygodę.
Z czasem przestał nawet udawać. Wstawał w południe, robił sobie kawę, siadał przed komputerem.
— Wysłałem dziś CV — rzucał od niechcenia.
— Gdzie? — pytałam.
— A co za różnica?
Różnica była taka, że ja liczyłam każdy grosz. Przestałam kupować sobie nowe rzeczy, ograniczyłam wszystko, co się dało. A on potrafił powiedzieć:
— Może byśmy gdzieś wyszli? Trzeba żyć.
Żyć. Tylko że ja już nie żyłam, ja przetrwałam.
Najgorsze były rozmowy z innymi. Znajomi pytali, co u Kuby.
— Szuka — odpowiadałam automatycznie. — Wiesz, teraz ciężko.
Mama zaczęła coś podejrzewać.
— Dlaczego ty zawsze taka zmęczona? — zapytała.
— Praca.
— A Kuba?
— Też… pracuje nad sobą.
Nie powiedziałam jej prawdy. Wstydziłam się. Wstydziłam się, że mój mąż nie pracuje, że ja utrzymuję dom, że coraz częściej płaczę w łazience, żeby on nie słyszał.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W mieszkaniu był bałagan jak zwykle, a Kuba leżał na kanapie.
— Czemu nie jesteś w pracy? — zapytałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
— A gdzie mam być? — odpowiedział spokojnie. — Przecież mówiłem, że nie znalazłem nic sensownego.
Coś we mnie pękło.
— Kuba, tak dalej nie można. Albo idziesz do pracy, albo… nie wiem, co dalej.
Usiadł i spojrzał na mnie chłodno.
— Czyli stawiasz mi ultimatum?
— Stawiam granice — powiedziałam, choć głos mi drżał.
Zaśmiał się krótko.
— Myślałem, że mnie kochasz. A ty liczysz pieniądze.
Te słowa bolały najbardziej. Jakby miłość miała polegać na tym, że ja mam znosić wszystko w ciszy.
Od tamtej rozmowy atmosfera w domu stała się ciężka. Przestał ze mną rozmawiać, odpowiadał półsłówkami. A ja coraz częściej myślałam: gdybym mogła cofnąć czas, nie wyszłabym za niego.
Najbardziej bolało to, że kiedyś widziałam w nim partnera. Teraz widziałam dorosłego mężczyznę, który wygodnie rozsiadł się w roli ofiary losu.
— Nie rozumiesz mnie — mówił. — Ja mam ambicje.
— A ja mam rachunki — odpowiadałam w myślach.
Ostatniej nocy, gdy znów nie było nic do jedzenia, usiadłam w kuchni i patrzyłam na pustą lodówkę. Kuba spał spokojnie w drugim
pokoju.
I nagle dotarło do mnie, że to nie jest życie, o którym marzyłam. Że miłość nie powinna boleć w ten sposób. Że małżeństwo to nie samotność we dwoje.
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Wiem tylko jedno: coraz mniej żałuję, że to zrozumiałam tak wcześnie. Bo im dłużej trwa takie życie, tym trudniej odejść. A ja nie chcę za kilka lat powiedzieć sobie: wiedziałaś i nic nie zrobiłaś.