Screen freepik
Tylko my – ja i on. Już widziałam w wyobraźni, jak jedziemy poranną drogą, zatrzymujemy się na kawę na stacji, jak się do mnie uśmiecha zza kierownicy.
Myślałam, że te dwa dni będą jak oddech po długim biegu, jak małe święto dla naszej dwójki.
Wszystko zaplanowałam – nawet kupiłam nową sukienkę. Taką lekką, letnią, z tych, które zakłada się, gdy chce się znów poczuć piękną.
Pakowałam torbę, podśpiewując pod nosem. I wtedy wieczorem zadzwonił telefon. Jeden dźwięk, jedno „halo” – i wszystko runęło jak domek z kart.
– Kochanie, mama potrzebuje pomocy – powiedział mąż, trzymając telefon przy uchu. – Chce jutro pojechać na wieś zebrać jabłka. Mówi, że sama nie da rady.
Zamarłam. – I co? – zapytałam, choć już znałam odpowiedź.
– No… chyba przełożymy nasz wyjazd – mruknął cicho, jakby wstydził się spojrzeć mi w oczy. – To tylko kilka dni.
Wzięłam głęboki oddech, żeby nie wybuchnąć. – Planowaliśmy to od miesiąca – przypomniałam spokojnie. – Sam mówiłeś, że chcesz odpocząć, spędzić czas ze mną…
– Wiem – westchnął. – Ale mama jest sama. Zawsze liczy na mnie.
Chciałam powiedzieć: „A ja? Ja też chciałabym, żebyś czasem liczył się ze mną”. Ale zamilkłam. Bo to nie pierwszy raz.
Jego mama była dobrą kobietą, ale potrafiła sprawić, że jej syn zawsze był w gotowości. Nie prosiła – ona przypominała. O obowiązku,
o wdzięczności, o tym, że „rodzina powinna się wspierać”. I on, jak zawsze, ruszał. A ja zostawałam.
– Może tym razem poradzi sobie sama? – zapytałam cicho.
– Kochanie, nie zaczynaj… – z westchnieniem pokręcił głową. – Jest starsza, nie zostawię jej z tym.
I to było tyle. Koniec dyskusji.
Stałam więc w ciszy, gdy pakował torbę. Z walizki pachniało moją sukienką i niedoszłymi planami. Wzięłam ją w dłonie i pomyślałam, że w naszym życiu zawsze znajdzie się miejsce na cudze potrzeby, ale nigdy na nasze własne.
Rano wstał wcześnie. Pocałował mnie w policzek i powiedział:
– Nie obrażaj się, pojedziemy kiedy indziej.
Patrzyłam z balkonu, jak wsiada do auta. W gardle ścisnęło. Wiedziałam, że to „kiedy indziej” nigdy nie nadejdzie. Bo zawsze będzie coś. Ktoś. Zawsze mama.
Wieczorem wrócił zmęczony, ale zadowolony. Wniósł skrzynkę pełną jabłek.
– Zobacz, jakie piękne! – powiedział z uśmiechem. – Soczyste, słodkie. Mama taka szczęśliwa, że jej pomogliśmy.
Uśmiechnęłam się. Bo co miałam zrobić? Pokroiłam jabłko, podałam mu kawałek.
– Ładne – powiedziałam. – Tylko trochę gorzkawe.
Nie zrozumiał. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i zajął jedzeniem. A ja patrzyłam na te jabłka i myślałam, że chyba tak właśnie smakuje kobieta, która zawsze czeka, aż przyjdzie jej kolej na odrobinę czułości.
Tego wieczoru długo siedziałam przy oknie, patrząc na ciemniejące niebo. Z każdym rokiem coraz trudniej było mi wytłumaczyć sobie, dlaczego jego „mama potrzebuje” zawsze brzmi mocniej niż moje „ja też potrzebuję”.
Może kiedyś sama będę tą matką, która zadzwoni do syna i powie to samo. Ale mam nadzieję, że nie. Że pozwolę mu żyć jego życiem, że nie stanę się powodem, przez który jakaś inna kobieta powie: „Znowu nigdzie nie pojechaliśmy”.
Bo miłość to nie tylko pomoc i obowiązek. To też umiejętność nie stawiać siebie zawsze na pierwszym miejscu.
Ale, jak się okazuje, nie wszyscy to rozumieją.
Od zawsze marzyliśmy o własnym kawałku ziemi. O miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta,…
Zawsze uważałam, że pomoc rodzicom to coś naturalnego. Mój mąż miał z nimi szczególną więź…
Zawsze wracałam z pracy późno. Mój mąż od dawna przywykł do tego, że wieczory spędzamy…
Kiedy w niedzielę przyszła do nas teściowa, naprawdę się ucieszyłam. Dzieci skakały z radości, mąż…
Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę własnemu mężowi. Nie pieniędzy, nie pracy, nawet nie…
Kiedy świętowaliśmy urodziny mojego męża, nawet nie przypuszczałam, że ten wieczór zapamiętam na długo –…