W głowie miałam tysiąc planów: lista gości, wybór kwiatów, menu, poprawki sukni, rozmowa z fotografem, a nawet to, czy dam radę zmieścić to wszystko w jednym weekendzie.
Weszłam do mieszkania i od razu poczułam ten znajomy, lekko słodkawy zapach herbaty z malinami, który mama parzyła zawsze wtedy, kiedy coś ją niepokoiło. Nie musiała nic mówić — widziałam po jej oczach, że coś jest nie tak.
Usiadła przy stole, trzymając w dłoniach kubek, jakby próbowała ogrzać nim dłonie, choć w domu było ciepło.
Wzrok miała spuszczony, a na czole pojawiła się ta charakterystyczna bruzda, którą pamiętałam jeszcze z dzieciństwa — zawsze oznaczała jedno: mama walczy sama ze sobą, zastanawia się, jak coś powiedzieć, żeby mnie nie zranić.
— Mamo, co się stało? — zapytałam, stawiając torebkę na krześle.
Odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili. A właściwie nie odpowiedziała — zaczęła ostrożnie krążyć wokół tematu.
— Córciu… ja wiem, że ty go kochasz. Widzę, jak ci na nim zależy. Widzę, że jesteś przy nim spokojniejsza, że on cię słucha, że macie plany… Ale ja muszę ci coś powiedzieć. Coś, co… — przerwała, bo głos jej zadrżał — coś, co nie daje mi spokoju od wczoraj.
Poczułam, jak żołądek zaciska mi się w twardy supeł.
— Mamo, powiedz. Cokolwiek to jest, poradzimy sobie.
Podniosła na mnie wzrok. Był w nim strach, smutek i taka bezradność, jakby nagle znów była młodą, zagubioną dziewczyną, a nie moją silną, zawsze opanowaną matką.
— Podsłuchałam wczoraj rozmowę twojego narzeczonego — powiedziała w końcu. — Niechcący. Naprawdę nie chciałam. On myślał, że już wyszłam, ale wróciłam po klucze.
Gdy przechodziłam obok kuchni, usłyszałam, jak mówi przez telefon. I córciu… to, co usłyszałam… — zaciągnęła powietrze drżącymi ustami — to nie było nic dobrego.
Patrzyłam na nią, jakby świat na chwilę wyhamował.
— Co powiedział? — zapytałam całkowicie spokojnym głosem, choć w środku czułam, że to będzie coś, co może zmienić wszystko.
Mama ciężko opadła na krzesło.
— Powiedział, że… „rozwiezie się z tobą, jak tylko przepiszesz mieszkanie na niego”.
Poczułam, jak coś zimnego spływa mi po plecach. Najpierw zaprzeczenie, potem złość, potem niedowierzanie, a na końcu — coś, co bolało najbardziej — podejrzenie, że to może być prawda.
— Mamo… — zaczęłam, ale nie miałam pojęcia, co powiedzieć dalej.
Ona jednak uniosła dłoń.
— Ja wiem, że możesz myśleć, że ja coś źle usłyszałam. Że może wyjęłam to z kontekstu. Że może chodziło o kogoś innego. Ale ja nigdy
w życiu nie życzyłam ci źle. I wolałabym odciąć sobie język, niż powiedzieć ci coś, co mogłoby cię zranić bez powodu.
Zamilkła. Ja też. Przez kilka minut siedziałyśmy w ciszy, która brzmiała głośniej niż jakiekolwiek słowa.
Kiedy w końcu się odezwałam, mój głos drżał bardziej, niż chciałam.
— A może… może to była jakaś głupia żartobliwa rozmowa? On czasem mówi tak ironicznie, że trudno wyczuć, czy żartuje…
Mama pokręciła głową.
— To nie brzmiało jak żart. On mówił poważnie. Miał taki głos… zimny. Jakby planował. Jakby wszystko było już ustalone.
Zrobiło mi się słabo. Oparłam łokcie na stole i zakryłam twarz dłońmi. W tamtej chwili miałam ochotę uciec, nie słyszeć tego, co
usłyszałam, wrócić do tamtego dnia, kiedy mój narzeczony klęknął przede mną z pierścionkiem, i znów wierzyć, że to najpiękniejsza
chwila mojego życia.
Mama położyła rękę na mojej dłoni.
— Córciu… ja nie mówię ci, żebyś od razu go zostawiła. Ja nie mówię ci, że masz zerwać ślub. Ale proszę cię — sprawdź, porozmawiaj, dowiedz się. I przede wszystkim: nie przepisuj nic na niego. Nic. Ani centymetra.
Patrzyłam na nią przez łzy.
— Myślisz… że on mógłby być ze mną dla mieszkania?
— Myślę — odpowiedziała bardzo spokojnie — że są na świecie ludzie, którzy potrafią czarować, być mili, troskliwi, kochający… ale tylko dopóki czegoś potrzebują.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizowałam wszystko: jego słowa, gesty, sytuacje, w których zachowywał się inaczej, niż powinien.
Nagle zaczęłam przypominać sobie drobiazgi, które dotąd ignorowałam: jak często pytał, czy nie chciałabym „uprościć sobie życia” i przepisać mieszkanie, żeby „było jasne, kto po ślubie czym zarządza”; jak dziwnie reagował, kiedy mówiłam, że mama zawsze jest mile widziana; jak unikał podejmowania większych wydatków, ale jednocześnie chętnie planował urlopy na mój koszt.
Z każdą godziną rosła we mnie mieszanka strachu, złości i smutku.
A dziś rano zdecydowałam, że muszę porozmawiać z nim wprost.
Kiedy przyszedł, usiadłam naprzeciwko niego, patrząc mu prosto w oczy. Nie chciałam krzyczeć, nie chciałam oskarżać — chciałam usłyszeć prawdę.
— Muszę cię o coś zapytać — zaczęłam. — Wczoraj rozmawiałeś z kimś przez telefon. O mnie. O mieszkaniu. I o… rozwodzie.
Zamarł. Widziałam to wyraźnie. Najpierw lekko rozchylił usta, potem zmrużył oczy, jakby próbował w sekundę wymyślić, co powiedzieć.
— Kto ci to powiedział? — spytał ostro.
— To nie ma znaczenia — odpowiedziałam. — Chcę wiedzieć, dlaczego mówiłeś, że się ze mną rozwiedziesz, jeśli przepiszę mieszkanie na ciebie. I dlaczego w ogóle o tym rozmawiałeś.
Zaczął się tłumaczyć. Jak zawsze, kiedy robił coś nie tak.
— To był żart! Rozumiesz? Żart! Może nie najlepszy, ale przecież dobrze wiesz, jak czasem gadam z kumplami… To było głupie, wycięte z kontekstu, mogę ci wyjaśnić…
Tym razem jednak go nie przerwałam. Pozwoliłam mu mówić, plątać się, powtarzać to samo, unikać spojrzenia. Widziałam, że się boi. Ale
nie widziałam w nim ani krzty żalu. Tylko strach przed konsekwencjami.
— Dlaczego w ogóle rozmawiałeś o moim mieszkaniu z kimś obcym? — spytałam w końcu.
Zacisnął usta.
— Bo… bo myślałem, że tak będzie uczciwie, jak po ślubie…
— Uczciwie dla kogo? — zapytałam cicho.
Nie odpowiedział.
A ja w tamtym momencie wiedziałam już wszystko.
Gdy wyszedł, zamknęłam drzwi i opadłam na podłogę, płacząc tak, jakby całe ostatnie lata ważyły na moich barkach. Ale w tym wszystkim była też jedna nowa rzecz: ulga. Ogromna ulga, że zobaczyłam prawdę przed, a nie po.
Wieczorem usiadłam z mamą przy stole i powiedziałam:
— Dziękuję, że mi to powiedziałaś. I dziękuję, że mnie uratowałaś.
Mama tylko objęła mnie ramieniem i wyszeptała:
— Córciu… prawdziwa miłość nigdy nie zaczyna się od interesu.
A ja pierwszy raz od dawna poczułam, że choć boli — to idę w dobrą stronę.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy zadzwoniła do mnie córka. Jej głos brzmiał radośnie, podekscytowanie…
Myślałam, że urodziny męża będą po prostu kolejną rodzinną okazją, żeby się spotkać, posiedzieć razem,…
Od samego początku wiedziałam, że wchodzę w niełatwy układ. Nie dlatego, że mój mąż był…
Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…
Nigdy nie myślałem o tym, kto dostanie mieszkanie moich rodziców. Przez długie lata nawet nie…
Nigdy nie planowałam mieszkać na dworcu. A właśnie tak czasem czuję się we własnym mieszkaniu…