Screen freepik
Sprzątałam, gotowałam, dostosowywałam wszystko pod jej rytm dnia, pod jej uwagi, pod jej „u nas zawsze było inaczej”.
Mąż mówił, żebym się nie przejmowała, że to tylko kilka dni, że „to przecież mama”. Wytrzymałam. Tak jak zawsze.
Kiedy święta się skończyły, poczułam ulgę, ale też coś jeszcze — ciche postanowienie, że następnym razem spróbuję zadbać także o siebie i o moją stronę rodziny. Nie w formie kłótni, nie ultimatum. Normalnie, po ludzku.
Dlatego kilka tygodni przed kolejnymi świętami, kiedy wieczorem siedzieliśmy w kuchni przy herbacie, powiedziałam spokojnie:
„Wiesz, skoro w zeszłym roku była u nas twoja mama, to może w tym zaprosimy moją?”
Mąż nawet nie spojrzał na mnie od razu. Przez chwilę milczał, a potem westchnął tak, jakby to był największy problem świata.
„Nie” — odpowiedział krótko.
Pomyślałam, że może źle usłyszałam.
„Dlaczego?” — zapytałam, starając się, żeby mój głos brzmiał normalnie.
Spojrzał na mnie wtedy z irytacją, której się nie spodziewałam.
„Bo moja mama nam przynajmniej pomaga” — powiedział. — „A twoja przywiezie ziemniaki i ogórki, więc niech sama je je”.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż chciałabym przyznać. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu siedziałam i patrzyłam na niego,
jakby mówił o kimś obcym, a nie o kobiecie, która mnie wychowała, która zawsze przyjeżdża z torbami, bo „tak jest taniej” i „tak jest po swojemu”.
„To są jej święta tak samo jak naszych mam” — powiedziałam cicho.
„Moja mama przynajmniej coś robi” — odburknął. — „A twoja tylko siedzi”.
Zrobiło mi się zimno. Moja mama nigdy nie wtrąca się do naszego domu. Nie poprawia, nie krytykuje, nie ustawia rzeczy po swojemu.
Przynosi swoje przetwory, bo tak potrafi okazywać troskę. Nie umie inaczej. I nagle okazało się, że to powód, by ją odsunąć.
Wstałam od stołu i poszłam do pokoju. Zamknęłam drzwi i po raz pierwszy od dawna poczułam coś, co bolało bardziej niż zmęczenie — poczucie niesprawiedliwości.
Jakby jedna matka była „lepsza”, bo głośniejsza i bardziej dominująca, a druga gorsza, bo cicha i skromna.
Później próbował żartować, zmienić temat, udawać, że nic się nie stało.
„Nie przesadzaj” — rzucił. — „Wiesz, o co mi chodziło”.
Wiedziałam. Chodziło o to, że w tym domu czyjaś obecność jest oceniana według użyteczności. Że pomoc ma większą wartość niż serce. Że jedne ziemniaki są mniej warte niż czyjeś uwagi.
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o mojej mamie, która pewnie i tak zapyta, czy przyjechać, czy nie zawadza, czy ma coś przywieźć. I o sobie — jak łatwo zgodziłam się przez lata, że jego rodzina jest „naturalnym wyborem”, a moja dodatkiem.
Święta jeszcze nie nadeszły, a ja już wiedziałam, że w tym roku będą inne. Bo nawet jeśli usiądziemy przy jednym stole, to coś między nami pękło.
Nie przez ziemniaki i ogórki. Tylko przez słowa, które pokazały mi, jak różnie można patrzeć na tych, którzy dali nam wszystko, co mieli.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy zadzwoniła do mnie córka. Jej głos brzmiał radośnie, podekscytowanie…
Myślałam, że urodziny męża będą po prostu kolejną rodzinną okazją, żeby się spotkać, posiedzieć razem,…
Od samego początku wiedziałam, że wchodzę w niełatwy układ. Nie dlatego, że mój mąż był…
Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…
Nigdy nie myślałem o tym, kto dostanie mieszkanie moich rodziców. Przez długie lata nawet nie…
Nigdy nie planowałam mieszkać na dworcu. A właśnie tak czasem czuję się we własnym mieszkaniu…