W wieku 65 lat zdecydowałam się wyjść za mąż, ale dzieci nawet nie przyszły na wesele. Teraz nie wiem, czy postąpiłam słusznie, chociaż uważam, że też mam prawo do szczęścia

Mam sześćdziesiąt pięć lat. Kiedy to mówię, ludzie zwykle się uśmiechają, mówiąc: „Eee tam, jeszcze młoda kobieta z ciebie”.

Ale wewnątrz czuję każdy przeżyty rok, każde zmęczenie i samotność, która chyba boli bardziej niż jakakolwiek choroba.

Po śmierci męża długo żyłam tak, jakby mnie samej już nie było — tylko przyzwyczajenie do wstawania, gotowania śniadania, podlewania kwiatów i czekania, aż dzień wreszcie się skończy.

Dzieci miały swoje rodziny, swoje problemy, swoje dzieci. Dzwoniły rzadko, przyjeżdżały jeszcze rzadziej.

Nie narzekałam — myślałam, że tak po prostu ma być. Ale z biegiem lat cisza w mieszkaniu stała się gorsza niż jakiekolwiek zmęczenie.

Screen freepik

Któregoś letniego dnia poznałam jego. Zupełnie przypadkiem — na przystanku autobusowym, w upał. Mężczyzna, który ustąpił mi miejsca, kiedy zrobiło mi się słabo.

Nazywał się Stanisław, był o trzy lata starszy, dawny inżynier, od dawna rozwiedziony.

Zaczęliśmy rozmawiać — najpierw o pogodzie, potem o życiu, o dzieciach, o starości, która wydaje się nikomu niepotrzebna.

I nagle okazało się, że mamy o czym milczeć razem. Tak, właśnie milczeć — spokojnie, bez pretensji i bez cienia przeszłości.

Potem były spacery po parku, kawa na ławce, wspólne zakupy. I pewnego dnia powiedział:

— Zofia, nie jesteśmy już dziećmi. Po co odkładać życie na później? Może spróbujmy razem?

Screen YT

Wtedy się zawahałam. Ślub? W moim wieku? Wydawało mi się to trochę śmieszne.

Ale kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam pusty stół oraz starą filiżankę naprzeciwko siebie, zrozumiałam — dla kogo ja wciąż gram ten teatr samotności?

Decyzja dojrzewała długo. W końcu pewnego wieczoru zadzwoniłam do dzieci.

— Antoni, Agnieszka, — powiedziałam — chciałabym wam coś powiedzieć. Poznałam mężczyznę. Postanowiliśmy się pobrać.

W słuchawce zapadła cisza. Potem syn zapytał ostro:

— Mamo, ty żartujesz? W tym wieku? Wiesz w ogóle, co robisz?

A córka dodała ciszej, ale jeszcze boleśniej:

— Nie mamy nic przeciwko temu, że masz przyjaciela, ale po co ślub? To wygląda dziwnie.

Tamtej nocy płakałam. Nie dlatego, że mnie nie zrozumieli — wiedziałam, że tak będzie. Ale dlatego, że chciałam tylko odrobiny radości, a dostałam w zamian wstyd, jakbym zrobiła coś złego.

Ślub był skromny. Bez restauracji, bez hałasu. Tylko urząd, dwoje świadków i kilka kwiatów.

Miałam jednak nadzieję, że dzieci przyjdą, choćby tylko popatrzeć, uśmiechnąć się. Ale nikogo nie było. Tylko pustka przy drzwiach i milczący telefon.

— Nie martw się — powiedział Stanisław, widząc moje oczy. — Jeszcze nie raz powitamy wspólny świt.

I miał rację. Bo po ślubie życie jakby wróciło. Piliśmy razem poranną kawę, chodziliśmy na targ, sprzeczaliśmy się o drobiazgi, godziliśmy się, oglądaliśmy stare filmy. Znowu się śmiałam — tak, jak nie śmiałam się od lat.

Ale z czasem zaczęły się szepty — sąsiedzi, znajomi, nawet dzieci.

— Pewnie chodzi o mieszkanie — mówili jedni.

— Jemu chyba potrzebna opieka — mówili drudzy.

A dzieci oddaliły się jeszcze bardziej. Syn przestał przyjeżdżać zupełnie, a córka odpisuje krótko: „Mamy dużo spraw, mamo”.

Pewnego dnia nie wytrzymałam i napisałam do niej wiadomość:

„Wiesz, że was kocham. Ale ja też jestem człowiekiem. Chciałabym, żeby ktoś na mnie czekał. Choć raz powiedział: ‘Dzień dobry’. To nie zdrada twojego ojca. To tylko moje prawo, żeby żyć, póki żyję”.

Nie odpisała. Tylko zobaczyłam, że przeczytała.

Czasem siedzę na balkonie, patrzę na zachód słońca i myślę: może oni mają rację? Może naprawdę w moim wieku nie wypada wychodzić za mąż? Ale wtedy Stanisław wychodzi z kuchni, przynosi herbatę i mówi:

— Znowu się zamyśliłaś. A ja upiekłem ciasto — twoje ulubione, z jabłkami.

I uśmiecham się. Bo właśnie w tej chwili rozumiem: tak, postąpiłam dobrze. Bo szczęścia nie mierzy się latami. Nie liczy się tego, co powiedzą inni. Albo je czujesz, albo nie.

I jeśli kiedyś dzieci zrozumieją, że mama nikogo nie zdradziła — tylko zmęczyła się byciem samą — wybaczę im wszystko. Bo miłość
matki nie ma granic.

Ale teraz chcę po prostu żyć. Oddychać. Śmiać się. Trzymać kogoś za rękę.

Bo w wieku sześćdziesięciu pięciu lat w końcu pozwoliłam sobie być żywą.

I nie ma w tym niczego wstydliwego.

Rodzice męża oddali nam swój stary samochód, a jego siostrze mieszkanie. Teraz oczekują, że to właśnie my będziemy się nimi opiekować

Mama przyjechała do nas z wizytą i powiedziała, że chce, żebyśmy zrobili jej remont. Kiedy zaczęliśmy o tym rozmawiać z mężem, powiedział, że najpierw zrobimy remont u teściowej, a potem u niej

Kiedy jedliśmy z mężem kolację, zadzwonił telefon i postanowiłam mu go podać. Dzwoniła jakaś Natalia. A potem znalazłam w jego kieszeniach notatki od niej: „Powiem wszystko twojej żonie, jeśli nie przyjdziesz”