Urodziłam swoje pierwsze dziecko w wieku 40 lat, a rodzina zamiast mnie wesprzeć, powiedziała, że będę stara, kiedy moje dziecko pójdzie do szkoły. Ale nie obchodzi mnie, co mówią, to mój wybór

Kiedy patrzę na moje dziecko śpiące spokojnie w kołysce, czasem myślę o tym, jak długo musiałam dojrzewać do tej decyzji. Do bycia mamą.

Do zaakceptowania, że nie wszyscy będą mnie rozumieć, wspierać, a niektórzy – choć bliscy – potrafią zranić najbardziej.

Przez lata słyszałam, że powinnam się spieszyć, że czas ucieka, że „kobieta ma swoje granice”, że świat nie będzie czekał, aż się zdecyduję.

Ale dopiero czterdzieste urodziny przyniosły ze sobą dziwny spokój, przekonanie, że jeśli nie teraz, to kiedy? Że nie mogę żyć według kalendarza innych ludzi, tylko swojego własnego rytmu.

A kiedy w końcu oznajmiłam rodzinie, że spodziewam się dziecka, zamiast radości usłyszałam pytania, na które nikt nie powinien odpowiadać w takiej chwili.

Screen freepik

— A nie boisz się, że będziesz za stara na zabawy w piaskownicy?

— Wyobrażasz sobie, że twoje dziecko pójdzie do szkoły, a ty będziesz wyglądała jak babcia?

— Po co ci to teraz? Mogłaś wcześniej, to byłoby normalne.
Normalne.

Jakby szczęście miało termin ważności.

Jakby bycie matką po czterdziestce było czymś wstydliwym, podejrzanym, czymś, co trzeba tłumaczyć.

Nikt nie zapytał, jak się czuję, czy się cieszę, czy potrzebuję wsparcia. Nikt nie zapytał, co przeżyłam wcześniej, ile kosztowało mnie dojście do tego miejsca.

A jednak – mimo tych słów, które bolały bardziej niż niejedna życiowa porażka – nie zwątpiłam. Może po raz pierwszy w życiu naprawdę poczułam, że idę swoją drogą.

W ciąży olewałam się tymi komentarzami jak wodą po gęsi. Im bardziej ktoś mnie pouczał, tym bardziej rosło we mnie przekonanie, że nie robię niczego złego.

Wręcz przeciwnie – robię coś dla siebie, dla życia, które dojrzewało we mnie przez miesiące, dla przyszłości, która wreszcie stała się jasna.

A kiedy przyszedł dzień porodu, a ja pierwszy raz usłyszałam płacz mojego dziecka, poczułam, że wszystkie drwiny, wszystkie uwagi i wszystkie nieproszony komentarze rozsypały się jak szkło pod stopami. Nie miały znaczenia.

Bo w ramionach trzymałam swoje dziecko – nie za wcześnie, nie za późno, tylko wtedy, kiedy byłam na to gotowa.

Dziś, kiedy ktoś próbuje mnie straszyć tym, że „będę stara”, gdy moje dziecko pójdzie do szkoły, odpowiadam spokojnie, choć w sercu mam gniew:

— Może będę starsza niż inne mamy. Ale będę mamą świadomą, cierpliwą, spokojniejszą niż kiedykolwiek. I to jest dla mnie ważniejsze
niż metryka.

Bo prawda jest taka, że młodość nie gwarantuje dojrzałości, a wiek nie odbiera sercu zdolności do miłości.

Patrzę na swoje dziecko i wiem jedno: zrobiłam to we właściwym momencie. W swoim momencie.
A reszta?

Nie obchodzi mnie, co mówią.

To moje życie.

Mój wybór.

Moje macierzyństwo.

I nikt już nie odbierze mi tej siły.

Moja mama uważa, że powinnam zapewnić jej utrzymanie na starość, a swoją emeryturę odkłada na wszelki przypadek. Nawet nie pyta mnie, czy jestem w stanie robić to regularnie: „Wiesz przecież, że jestem samotna i jestem twoją mamą, to twój obowiązek”

Powiedziałam mężowi, że jego mama przyszła do nas i nie chce iść, bo uważa, że ma pełne prawo mieszkać u nas tak długo, jak chce: „Mój syn pracuje, a ty siedzisz w domu, teraz ja zajmę się domem, a ty idź do pracy”

Kiedy usłyszałam rozmowę mojej córki i zięcia, zrozumiałam, że jestem tam zbędna, mimo że wnuki mnie kochają: „Mamy swoje życie, a ona tylko nam przeszkadza i żyje naszym kosztem”