Odkąd pamiętam, wszystko kręciło się wokół niego. Gdy mój mąż, Piotr, opowiadał, jak wyglądało jego dzieciństwo, zawsze w jego głosie słychać było nutę goryczy.
„Mama zawsze mówiła, że jestem samodzielny, że dam sobie radę. Marcin był tym wrażliwym, któremu trzeba pomagać” – wspominał, wzruszając ramionami, jakby próbował zbyć coś, co bolało go przez całe życie.
Kiedy poznałam Piotra, od razu wiedziałam, że to dobry człowiek. Cichy, spokojny, taki, który nie potrafi prosić o pomoc, ale za to zawsze jej udziela.
Kiedy braliśmy ślub, teściowa nawet nie zapytała, czy czegoś potrzebujemy. Za to chwaliła się wszystkim, że Marcin dostał nową pracę w Warszawie i że pewnie niedługo kupi mieszkanie.
„No widzisz, mój młodszy to ma głowę na karku!” – mówiła, kiedy przynosiła zdjęcia z jego wyjazdów, nie pytając, jak my sobie radzimy.
Piotr nigdy nie narzekał. Nawet wtedy, gdy pracował po godzinach, żeby spłacić kredyt na nasze małe mieszkanie, a Marcin dostawał od matki pieniądze „na start”. Mówił tylko: „Zostaw, nie warto się kłócić, ona taka już jest”.
Ale we mnie coś zawsze wrzało. Widziałam, jak bardzo w nim siedzi to dawne odrzucenie, jak każde jej porównanie wciąż boli, choć udawał, że nie.
Minęły lata. Marcin wyjechał do Niemiec, ożenił się z kobietą, której matka nigdy nie zaakceptowała. Po kilku latach kontakt praktycznie się urwał.
Teściowa została sama w swoim małym mieszkaniu, z rentą, która ledwo starczała na leki i opłaty. Przez wiele lat nie odzywała się ani do nas, ani do swojego ukochanego synka. Aż pewnego dnia zadzwoniła.
– Piotrze, synu… – jej głos był miękki, ale też jakby niepewny. – Marcin zajęty, on ma rodzinę, a mnie trzeba zrobić zakupy. Ty pewnie masz bliżej…
Piotr spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam mieszankę zdziwienia i smutku. Przez moment milczał.
– Dobrze, mamo. Przyjadę po pracy.
I tak się zaczęło. Najpierw drobne sprawy – zakupy, lekarz, rachunki. Potem obiady w weekendy, drobne naprawy, a w końcu rozmowy przy herbacie.
Ja byłam do niej chłodna. Nie potrafiłam zapomnieć, jak kiedyś traktowała Piotra. Ale on… on się cieszył, że wreszcie może
po prostu mieć matkę.
„Wiesz” – powiedział któregoś wieczoru – „nigdy nie myślałem, że jeszcze kiedyś będziemy tak rozmawiać. Jakby te wszystkie lata przestały mieć znaczenie”.
Uśmiechnęłam się wtedy słabo. Dla niego to było ważne. Dla mnie – trudne. Bo pamiętałam, jak stała w naszym mieszkaniu z miną pełną wyższości, mówiąc: „Nie rozumiem, czemu on cię wybrał. Ty taka zwyczajna, a on mógł mieć lepiej.”
Mimo to pomagałam. Czasem z obowiązku, czasem z litości. Gotowałam dla niej, przywoziłam zupy, dzwoniłam zapytać, czy coś potrzeba.
Ale nigdy nie usłyszałam słowa „dziękuję”.
Zawsze było: „Zrób”, „Przywieź”, „Powiedz Piotrowi, żeby wpadł”.
Aż pewnego dnia, gdy Piotr zachorował i przez kilka tygodni musiał leżeć w domu, teściowa zadzwoniła do mnie.
– No i co teraz? Kto mi pomoże? Marcin nie ma czasu, a Piotr chory. Może ty wpadniesz, kochanie?
Te słowa „kochanie” zabrzmiały tak fałszywie, że aż się roześmiałam.
– Pani Mario, my też mamy życie. Piotr potrzebuje odpoczynku. Może Marcin tym razem coś zrobi?
– Marcin? On ma dzieci, pracę, obowiązki! Nie mogę go obciążać!
Zacisnęłam zęby.
– A my niby nie mamy? – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.
Wtedy zrozumiałam, że nic się nie zmieniło. Dla niej zawsze był tylko „ten młodszy, zdolniejszy, lepszy”. Piotr mógł przynosić zakupy, naprawiać krany, wozić ją po lekarzach – a i tak pozostawał w jej cieniu.
Kiedy mu to powiedziałam, uśmiechnął się smutno.
„Wiem, Aniu. Ale wiesz co? Ja już jej nie potrzebuję do szczęścia. Pomagam, bo tak trzeba. Bo nie chcę być jak ona.”
Te słowa zostały ze mną na długo. Zrozumiałam wtedy, że Piotr ma w sobie więcej siły, niż kiedykolwiek przypuszczałam. Nie potrzebował uznania, miłości ani wdzięczności. Po prostu był dobrym człowiekiem.
Kilka miesięcy później teściowa trafiła do szpitala. Marcin przyjechał raz, na godzinę. Potem zniknął. Całą opiekę wzięliśmy na
siebie. Widziałam, jak Piotr siedzi przy jej łóżku, trzyma ją za rękę, choć ona ledwo poznawała, kto jest obok.
Kiedy zmarła, Marcin nie zdążył na pogrzeb. Wysłał tylko krótkiego SMS-a: „Nie mogłem, praca”.
Piotr wtedy długo milczał, patrząc w dal. Potem powiedział:
„Widzisz, Aniu, całe życie go usprawiedliwiała. A na końcu został tylko ten, którego zawsze lekceważyła.”
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam go. I wtedy zrozumiałam, że czasem los sam naprawia niesprawiedliwości, nawet jeśli zajmuje mu to całe życie.
Od zawsze marzyliśmy o własnym kawałku ziemi. O miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta,…
Zawsze uważałam, że pomoc rodzicom to coś naturalnego. Mój mąż miał z nimi szczególną więź…
Zawsze wracałam z pracy późno. Mój mąż od dawna przywykł do tego, że wieczory spędzamy…
Kiedy w niedzielę przyszła do nas teściowa, naprawdę się ucieszyłam. Dzieci skakały z radości, mąż…
Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę własnemu mężowi. Nie pieniędzy, nie pracy, nawet nie…
Kiedy z mężem w końcu postanowiliśmy, że w weekend wyjedziemy gdzieś tylko we dwoje, poczułam…