Screen freepik
Ja, zajęta pracą, domem, jego rodzicami, którzy wymagali coraz większej pomocy. Marcin — zawsze czymś niezadowolony, zawsze gdzieś spieszący, zawsze z telefonem w dłoni, jakby tam, po drugiej stronie ekranu, było jego prawdziwe życie.
A ja? Ja próbowałam ratować coś, czego on już chyba od dawna nie uważał za warte ratowania.
To nie była zazdrość, która mnie zjadała od środka, tylko to dziwne poczucie, że w moim własnym domu zaczynam być kimś obcym.
Że każdy mój krok spotykał się z pretensją, każde pytanie — z westchnieniem, każde słowo — z poczuciem, że przeszkadzam.
Z czasem przestałam pytać, dlaczego wraca późno. Przestałam prosić, żebyśmy pogadali.
Byłam zmęczona walką, która wyglądała tak, jakbym sama ciągnęła wóz po błocie, a on stał obok, patrząc, czy przypadkiem nie upadnę.
Aż do tamtego wieczoru. Sprzątałam w sypialni, przekładając jego rzeczy — jak zwykle w pośpiechu i w milczeniu — kiedy z kieszeni jego kurtki wypadła mała kartka.
Żółta, złożona na cztery części, lekko pachnąca słodkimi perfumami. Nie takim zapachem, którego używałam ja.
Zadrżały mi ręce, ale rozłożyłam ją mimo tego. Krótkie zdanie, napisane równym, kobiecym pismem: „Dziękuję za piękny wieczór. Tęsknię.”
Usiadłam na łóżku, jakby nagle zabrakło mi powietrza. Wiedziałam, że coś jest nie tak od dawna, ale jedno to przeczucie, a drugie —
dowód w dłoniach, który parzy bardziej niż ogień.
W mojej głowie pojawiło się tysiąc pytań, ale żadne nie wyszło na głos. Po prostu siedziałam, wpatrując się w te kilka słów, jakby miały wytłumaczyć mi, dlaczego moje małżeństwo rozsypało się jak kruche szkło.
A potem… pojechałam do teściowej. Nie dlatego, że szukałam w niej wsparcia — chyba po prostu chciałam jeszcze wierzyć, że ktoś z jego rodziny stanie po mojej stronie.
Że może powie: „Nie wiedziałam, ale porozmawiam z nim”. Że pomoże, wesprze, cokolwiek. Że nie jestem sama.
Weszłam do jej kuchni, tej samej, w której kiedyś parzyłyśmy razem kawę, a ona opowiadała mi, że jestem dla Marcina najlepszą żoną, jakiej mógł sobie życzyć.
Teraz nawet nie spojrzała na mnie, tylko mieszała coś w garnku, jakbym przyszła powiedzieć, że znowu zapomniałam kluczy, a nie że pęka mi życie.
— Muszę ci coś pokazać — zaczęłam cicho, a głos drżał mi jak u dziecka.
— Znowu jakieś twoje fanaberie? — odburknęła, nawet nie odwracając głowy.
Położyłam liścik na stole.
Spojrzała. Podniosła. Przeczytała.
I… nic. Żadnego zdziwienia. Żadnego oburzenia. Żadnego „Jak on mógł?”.
Tylko to jedno, suche, zimne zdanie, które będę pamiętać do końca życia:
— I dobrze robi, mając taką żonę jak ty.
Świat zatrzymał się na sekundę. Zupełnie jak wtedy, gdy ktoś niespodziewanie gasi światło. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi z podłogi dywan, na którym stałam od lat, wierząc, że jest stabilny. W mojej głowie krzyczały słowa, których nie wypowiedziałam: „Jaką?
Za dobrą? Zbyt cierpliwą? Zbyt lojalną? Zbyt naiwną?”. Ale nie miałam siły krzyczeć. Nie miałam siły mówić. Nawet nie miałam siły
stać.
— Czyli wiedziałaś — wyszeptałam.
Wzruszyła ramionami.
— A co mnie to obchodzi? Chłop musi mieć swoje życie.
Moje serce zamarło. Wszystkie te lata, kiedy biegałam do niej z pomocą, przywoziłam zakupy, woziłam na badania, słuchałam jej historii i znosiłam jej humory — nagle stały się niczym.
Byłam dla niej tylko dodatkiem do syna. Kimś, kogo można zranić, odepchnąć, upokorzyć, gdy tylko przestaję pasować do jej planów. A ich plany, jak się okazało, nie obejmowały wierności ani uczciwości.
Wyszłam bez słowa. Jej kuchnia pachniała zupą, ale dla mnie pachniała tylko zdradą. Nie wiedziałam, gdzie iść, więc szłam bez celu, byle dalej od tego domu, od tej rodziny, od tego wszystkiego, co nagle straciło sens.
Kiedy wróciłam do mieszkania, Marcin siedział na kanapie, jakby nigdy nie zniknął na całe wieczory. Nawet nie zdjął butów. Patrzył na mnie z oburzeniem, jakby to on był ofiarą, a ja winowajcą.
— Byłaś u mamy? — spytał ostro.
— Byłam — odpowiedziałam spokojniej, niż czułam. — I wiem już wszystko.
Przez sekundę widziałam w jego oczach coś w rodzaju lęku. A potem… obojętność. Tę samą, którą widziałam od miesięcy.
— Przesadzasz — mruknął. — To tylko głupoty.
Głupoty.
Lata mojego życia. Moje zaufanie. Moja lojalność. Moje starania. Moje noce, gdy czekałam, aż wróci. Moje łzy, których nie widział, bo odwracał wzrok. Głupoty.
Tego wieczoru nie krzyczałam. Nie płakałam. Nie prosiłam, nie tłumaczyłam, nie błagałam. Coś we mnie pękło, ale w miejscu pęknięcia pojawiła się dziwna, spokojna siła. Jakby po latach tkwienia w mgle nagle zrobiło się jasno.
Spakowałam kilka rzeczy. Nie dlatego, że uciekam. Dlatego, że odchodzę.
— Dokąd idziesz? — spytał, jakby nie mieściło mu się w głowie, że mogę zrobić coś bez jego zgody.
— Tam, gdzie nikt mnie nie upokarza — odpowiedziałam.
Nie zatrzymał mnie. Nie próbował. Może myślał, że wrócę. Może uważał, że i tak sobie nie poradzę. Może był pewny, że jego matka otoczy go bańką, w której zawsze będzie idealny, niewinny i bezbłędny.
Nie wróciłam. Nie dlatego, że jestem silna. Dlatego, że w końcu zrozumiałam, że byłam sama w tym małżeństwie dużo dłużej, niż mi się wydawało.
A jeśli teściowa uważa, że „dobrze robi”, bo „ma taką żonę jak ja” — to chyba czas, żebym w końcu zaczęła robić dobrze sobie.
Zawsze chciałam być dla mojej córki oparciem, taką spokojną przystanią, do której wraca się bez…
Pewnego dnia usłyszałam, jak synowa rozmawiała z moim synem o mnie i bez wahania zabrałam…
Kiedy wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi, nawet nie podeszłam od razu. Myślałam, że to…
Przez wiele lat byłam daleko od domu. Wyjechałam za granicę, kiedy moje dzieci miały zaledwie…
Od lat żyłam spokojnie, licząc na swoją emeryturę, starając się nie wydawać więcej niż mogę,…
Kiedyś wracałem z pracy szybkim krokiem, jakby ktoś mnie ciągnął do naszego mieszkania za rękę.…