Screen freepik
Problem polegał na tym, że nie był sam. Zawsze była jeszcze ona. Jego mama. Kobieta, która uznała, że jej syn jest wszystkim, co ma, i że nikt nie ma prawa odebrać jej tego świata, który sobie wokół niego zbudowała.
Na początku próbowałam to zrozumieć. Mówiłam sobie, że każda matka boi się pustki, że syn to jej sens życia. Uśmiechałam się, gdy dzwoniła kilka razy dziennie.
Milczałam, gdy przychodziła bez zapowiedzi. Przymykałam oczy, gdy mówiła „my z synem uważamy”, jakby mnie w tym „my” w ogóle nie było.
– Ona musi się do ciebie przyzwyczaić – powtarzał mąż. – Daj jej czas.
Dawałam. Miesiące mijały, a ja coraz wyraźniej czułam, że w tym domu nie jestem gospodynią, tylko gościem, który dostał miejsce
warunkowo.
Teściowa traktowała nasze małżeństwo jak chwilową pomyłkę. Jak coś, co można cofnąć, jeśli tylko odpowiednio się postarasz. Gdy byliśmy razem, obserwowała mnie uważnie, notowała każdy gest, każde słowo. Potrafiła nagle westchnąć i powiedzieć:
– Zawsze wiedziałam, że nikt nie zadba o mojego syna tak jak ja.
Mówiła to przy mnie. Przy nim. A on spuszczał wzrok.
Z czasem zaczęłam zauważać, że jej obecność wpływa na nasze życie bardziej, niż chciałam to przyznać. Decyzje odkładane, plany
konsultowane, zwykłe sprawy urastające do rangi problemów. Gdy chciałam wyjechać na weekend, słyszałam:
– Mama będzie sama, może innym razem.
Gdy proponowałam zmianę pracy:
– Teraz nie jest dobry moment, mama mówi, że stabilność jest ważna.
Najbardziej bolało mnie to, że nie walczył. Nie stawał po mojej stronie. Jakby nie chciał wybierać, więc wybierał ciszę.
Pewnego dnia teściowa przyszła do mnie sama. Bez zapowiedzi, bez uśmiechu, bez tej swojej udawanej uprzejmości. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła przy stole, jakby przyszła na bardzo poważną rozmowę.
– Musimy sobie pewne rzeczy wyjaśnić – zaczęła.
Stałam naprzeciwko niej i już wtedy czułam, że to nie będzie zwykła rozmowa.
– Mój syn jest wszystkim, co mam – powiedziała powoli. – Całe życie było podporządkowane jemu. A potem pojawiłaś się ty.
Nie odpowiedziałam. Słuchałam.
– Pokrzyżowałaś moje plany – ciągnęła. – On miał być przy mnie. Zawsze. A teraz… teraz słucha ciebie.
Uśmiechnęła się chłodno, po czym dodała:
– Ale nie łudź się. On będzie słuchał tylko mnie. I jeśli mu każę, to cię zostawi.
Te słowa nie były krzykiem. Były wypowiedziane spokojnie, niemal obojętnie. Jakby mówiła o pogodzie albo o zakupach. I właśnie to
było w nich najbardziej przerażające.
– Naprawdę w to wierzysz? – zapytałam w końcu.
– Wiem – odpowiedziała bez wahania. – Zawsze tak było.
Gdy wyszła, długo siedziałam sama w kuchni. Przez chwilę ogarnął mnie strach. Nie przed nią. Przed tym, że może mieć rację. Że mój mąż rzeczywiście nigdy nie odciął pępowiny i że ja jestem tylko dodatkiem do ich relacji.
Wieczorem powiedziałam mu wszystko. Każde słowo, każde zdanie, każdą groźbę.
– Twoja mama powiedziała mi, że jeśli jej każesz, zostawisz mnie – powiedziałam spokojnie.
Zbladł.
– Ona nie miała prawa…
– Miała – przerwałam mu. – Bo jej na to pozwoliłeś.
Zapadła długa cisza. W końcu powiedział coś, czego nie zapomnę:
– Nie wiedziałem, że aż tak daleko to zaszło.
– Zaszło – odpowiedziałam. – I teraz albo postawisz granicę, albo ja ją postawię za ciebie.
Nie wiem, co dokładnie powiedział potem swojej matce. Wiem tylko, że od tamtej rozmowy wiele się zmieniło. Nie od razu, nie cudownie,
ale wyraźnie.
Rzadziej dzwoni. Przychodzi tylko po zapowiedzi. A ja po raz pierwszy poczułam, że nie muszę walczyć z cieniem stojącym
między mną a moim mężem.
Bo miłość nie polega na rywalizacji z matką. A małżeństwo nie może być polem bitwy, na którym ktoś musi przegrać.
I jeśli ktoś próbuje wmówić ci, że zawsze będzie ważniejszy – to nie jest miłość. To jest kontrola.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy zadzwoniła do mnie córka. Jej głos brzmiał radośnie, podekscytowanie…
Myślałam, że urodziny męża będą po prostu kolejną rodzinną okazją, żeby się spotkać, posiedzieć razem,…
Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…
Nigdy nie myślałem o tym, kto dostanie mieszkanie moich rodziców. Przez długie lata nawet nie…
Nigdy nie planowałam mieszkać na dworcu. A właśnie tak czasem czuję się we własnym mieszkaniu…
Przez wiele lat byłam tą „rozsądną” córką. Tą, która nie sprawia problemów, która radzi sobie…