Screen freepik
Wchodziła jak do siebie, zdejmowała płaszcz ruchem pewnej siebie królowej i już po pięciu minutach zaczynała zauważać „drobiazgi”: że ręcznik w łazience nie tak wisi, że firanki powinny być jaśniejsze, że zupy gotuję za mało, a przypraw używam za dużo.
„Ja to wszystko robiłam inaczej” – mówiła i niby się uśmiechała, ale to nie był uśmiech, który zostawia ciepło.
To był uśmiech, który przypominał mi, że w jej oczach wciąż jestem amatorką w dorosłym życiu.
A mój mąż? On tylko wzruszał ramionami. „Daj spokój, ona po prostu taka jest” – powtarzał, a mnie coraz trudniej było milczeć, kiedy teściowa wchodziła do kuchni i zaczynała przestawiać rzeczy po swojemu.
Pewnego dnia przyszła niezapowiedziana, jak zwykle. Weszła do kuchni, spojrzała na zlew i powiedziała tonem nauczycielki:
– No nie, kochanie, w twoim wieku już się powinno wiedzieć, że talerzy nie zostawia się w zlewie. Wytrzeszczą się brzydkie zacieki.
Daj, pokażę ci, jak to robiłam u siebie.
A ja stałam tam i czułam, jak coś we mnie pęka, bardzo cicho, ale nieodwracalnie. Miałam czterdzieści lat. Czterdzieści.
Przeszłam w życiu swoje, pracowałam, prowadziłam dom, dbałam o wszystko, a jednak ktoś uważał, że nadal trzeba mnie „uczyć”.
I nie byłby to aż taki problem, gdyby choć raz mój mąż powiedział: „Mamo, spokojnie, to jej dom”. Ale on siedział przy stole, patrzył na telefon i udawał, że nic nie słyszy.
Wieczorem, kiedy zostaliśmy sami, powiedziałam:
– Nie mogę tak dalej żyć. Albo zaczniemy ustalać granice, albo ja zwariuję.
Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby pierwszy raz zauważył, że coś jest nie tak.
– Przesadzasz – rzucił. – Mama po prostu chce dobrze.
I wtedy nerwy puściły mi tak mocno, jak chyba jeszcze nigdy.
– To świetnie. Ale ja też chcę dobrze. Chcę dobrze dla siebie, dla nas, dla naszej relacji. Nie chcę, żeby ktoś w wieku siedemdziesięciu lat uczył mnie w moim domu, jak mam zmywać naczynia! – podniosłam głos.
– I chcę, żebyś w końcu zrozumiał, że to nie jest dla mnie drobiazg. To jest brak szacunku.
Mąż odłożył telefon, spojrzał na mnie uważniej, jakby dopiero teraz dotarły do niego moje słowa. Ale nie powiedział nic. Ta cisza bolała bardziej niż słowa teściowej.
Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Teściowa przyszła, zaczęła komentować dywan, potem kosz na pranie, a w końcu powiedziała:
– Wiesz, gdybyś więcej się starała, to wszystko wyglądałoby lepiej. Mój syn zasługuje na porządek.
Stałam przy kuchennym blacie i drżałam. Nie złością, tylko bezsilnością, która w końcu wylała się ze mnie jak przepełniona szklanka.
– Proszę pani – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – To jest mój dom. I nie życzę sobie takich komentarzy.
Zamarła. Zaskoczenie malowało się na jej twarzy, jakby pierwszy raz ktoś powiedział jej „nie”. Mąż wyszedł z pokoju i patrzył na mnie
szeroko otwartymi oczami. Nie spodobało mu się to. Widziałam.
Wieczorem mieliśmy rozmowę, której bałam się od miesięcy. I to ja ją zaczęłam:
– Wybieraj. Albo ja, albo ona. Nie chcę żyć w ciągłym stresie, że ktoś przyjdzie i będzie mnie pouczał jak dziecko. Nie chcę być gościem we własnym domu.
On siedział długo w ciszy, a ja pierwszy raz od dawna poczułam, że mówię sama za siebie, nie za nas oboje. Że bronię siebie, a nie czyjejś wygody.
– Nie chcę cię stracić – powiedział w końcu cicho, jakby bał się wypowiedzieć te słowa na głos. – Porozmawiam z nią. Ustalimy zasady.
Masz rację, przesadziła.
Nie wierzyłam własnym uszom. Po raz pierwszy poczułam, że on naprawdę mnie słyszy. Naprawdę.
Czy teściowa była zachwycona zmianami? Oczywiście, że nie. Ale zaczęła pukać, zanim weszła. Przestała komentować każdy kąt.
I choć nadal bywa wymagająca, to w końcu zrozumiała jedno – że mój dom to moja przestrzeń, a ja nie jestem dziewczynką, którą można wychowywać.
A ja? Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. I siłę. Bo czasem trzeba głośno powiedzieć, czego się potrzebuje, żeby ktoś w ogóle zaczynał słuchać.
Przez wiele lat byłam daleko od domu. Wyjechałam za granicę, kiedy moje dzieci miały zaledwie…
Od lat żyłam spokojnie, licząc na swoją emeryturę, starając się nie wydawać więcej niż mogę,…
Kiedyś wracałem z pracy szybkim krokiem, jakby ktoś mnie ciągnął do naszego mieszkania za rękę.…
Kiedy patrzę dziś na tamten wieczór, gdy siedziałam w kuchni przy zimnej herbacie i powtarzałam…
Nie wiem, kiedy dokładnie coś zaczęło się psuć. Czasem wydaje mi się, że wszystko zaczęło…
Zawsze powtarzałam, że mój syn ma więcej szczęścia niż rozumu, bo trafił na kobietę, która…