Ostatnio tata dzwoni codziennie. I to nie bez powodu — żeby zapytać, kiedy znowu przyjadę.
„Jest mi tak samotnie — mówi. — Gdybyś była tu częściej, mniej chorowałbym”.
A ja słucham i mam ochotę schować się pod kołdrą, wyłączyć telefon i choć na godzinę zapomnieć, że jestem komuś coś winna.
Bo kocham tatę. Ale ja też się męczę.
Mam męża, który ostatnio coraz częściej pyta: „Czy my nadal żyjemy dla siebie, czy tylko dla twojej rodziny?”
Jest praca, która nie czeka, aż ugotuję bulion dla taty lub uporządkuję jego apteczkę.
Mam własne mieszkanie, w którym już dawno nie słychać ciszy — bo w głowie ciągle mam listy spraw, obowiązków, niewypowiedzianego poczucia winy.
Kiedyś tata był silny. Mówił głośno, śmiał się, potrafił wynieść starą pralkę na trzecie piętro bez windy.
A teraz jest kruchy, cichy, czasami zagubiony w myślach. Boi się być sam. Nie mówi tego głośno, ale ja to widzę.
W jego spojrzeniu, w tym, jak powoli podchodzi do drzwi, kiedy przyjeżdżam. Jak długo trzyma mnie za rękę, kiedy się żegnamy.
Ale nie mogę być z nim cały czas. Nie mogę odłożyć całego swojego życia. I wstydzę się tego.
Zaproponowałam, żeby przeprowadził się do mojego brata. Ma większe mieszkanie, żona jest w domu z dziećmi i jakoś łatwiej wszystko zorganizować.
Myślałam, że tata się ucieszy. Potrząsnął głową, jakby usłyszał coś obcego. Potem długo milczał, a potem cicho powiedział:
— Ty przynajmniej masz serce, a tam jestem tylko ciężarem. Nikt mnie tam nie potrzebuje.
I wszystko. I nic więcej nie powiedział.
Poszłam do kuchni, usiadłam i zaczęłam płakać. Bo nie chciałam go zranić. Chciałam wszystko ułatwić. Wszystkim. I jemu, i sobie.
Bo już dawno znalazłam się w sytuacji, w której między poczuciem obowiązku a wyczerpaniem jest cienka granica. I już nie wiem, co jest słuszne.
Nadal dzwonię. Przyjeżdżam, kiedy mogę. Ale nie codziennie. Nie zawsze. I za każdym razem, kiedy odkładam słuchawkę lub zamykam za sobą drzwi, w piersi pozostaje pustka. Nazywa się ona: „nie potrafiłam być córką, jaką chciał mnie widzieć”.
Ale być może nikt nie może być córką, jaką stary ojciec wyobraża sobie w swojej ciszy. Być może wszyscy po prostu żyjemy.
I robimy, co możemy. I kochamy na swój sposób, jak potrafimy. Nawet jeśli to nie wystarcza.