Screen freepik
Chciałam wreszcie się zatrzymać, odetchnąć, pożyć dla siebie. Ale, jak się okazało, moje plany zupełnie nie zgadzały się z tym, co mój syn uważał za „normalne życie jego mamy”.
Dla niego emerytura oznaczała jedno — darmową nianię. Pomoc domową, kucharkę, opiekunkę. I tak nagle stałam się częścią jego codzienności, zamiast żyć własną.
— Mamo, ty przecież i tak jesteś w domu, odbierzesz małego z przedszkola, prawda? — powiedział kiedyś mimochodem, nie prosząc, a raczej informując.
Wtedy kiwnęłam głową, bo nie chciałam się kłócić. To przecież wnuk, moja krew. Ale gdy „raz” zmieniło się w „zawsze”, a każdy mój dzień zaczął się kręcić wokół zabawek, kaszek i spacerów z wózkiem, zrozumiałam, że coś tu jest nie tak.
Rano — przedszkole. Potem — szybki powrót do domu, żeby ugotować coś dla siebie i dla nich, bo po pracy syn z synową często wpadają „na obiad”.
Nawet nie zauważają, że jestem zmęczona, że marzę o ciszy, o chwili spokoju. Dla nich to oczywiste — mama zawsze pomoże, mama zrobi, mama ma czas.
Kiedy próbowałam wspomnieć, że chciałabym trochę odpocząć, syn tylko machnął ręką:
— Oj mamo, co ty będziesz robić sama w domu? Przynajmniej masz zajęcie, a mały cię uwielbia!
Chciałam wtedy krzyknąć: a kto mnie zapyta, czy ja to lubię? Ale milczałam. Bo matka. Bo nie chciałam zranić. Bo wnuk. I tak minął kolejny rok.
Pewnego dnia zobaczyłam w parku starsze małżeństwo. Szli trzymając się za ręce, śmiali się, robili zdjęcia. W ich oczach było coś, czego mi brakowało — lekkość. I wtedy pomyślałam: dlaczego nie ja?
Wieczorem, gdy syn przyszedł odebrać dziecko, powiedziałam spokojnie, ale stanowczo:
— Synu, kocham was bardzo, ale nie mogę już być codziennie nianią. Chcę żyć trochę dla siebie.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— To znaczy, że nie chcesz nam pomagać? — zapytał z wyrzutem.
— Pomogę, kiedy będę mogła, ale nie codziennie — odpowiedziałam.
Synowa milczała, tylko westchnęła. Syn coś mruknął o „egoizmie” i „starości”, zabrał małego i wyszedł.
Drzwi trzasnęły, a ja zostałam sama w ciszy. I wiecie co? Poczułam ulgę. Wreszcie powiedziałam to, co od dawna we mnie siedziało.
Pierwsze dni były trudne. Telefon dzwonił rzadziej. Wnuk tęsknił, ja też. Ale za każdym razem, gdy patrzyłam w lustro i widziałam mniej zmęczoną twarz, wiedziałam, że zrobiłam dobrze.
Wyszłam na spacer, zapisałam się na zajęcia taneczne dla seniorów (tak, w wieku sześćdziesięciu lat — i co z tego!), zaczęłam malować. Życie znów nabrało barw.
Po kilku tygodniach zadzwonił syn. Tym razem spokojny.
— Mamo, przepraszam. Chyba trochę przesadziliśmy. Mały za tobą tęskni, ale zrozumiałem, że ty też masz prawo żyć po swojemu.
Uśmiechnęłam się. Właśnie tego potrzebowałam — nie przeprosin, tylko zrozumienia.
Bo miłość do dzieci nie oznacza, że trzeba zapomnieć o sobie. Wychowałam, dałam z siebie wszystko, zrobiłam, co należało. Teraz moja kolej, by żyć.
I jeśli ktoś nazwie mnie egoistką, odpowiem: nie jestem egoistką, jestem kobietą, która wreszcie przypomniała sobie, że też ma własne życie.
Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś zapytał mnie, czy ja w ogóle jestem szczęśliwa.…
Nie pamiętam momentu, w którym mogłabym powiedzieć, że mój mąż mnie kochał. Byliśmy razem, mieszkaliśmy…
Nigdy nie byliśmy naprawdę blisko. Nie tak, jak sobie wyobrażałam, kiedy wychodziłam za mąż. Wtedy…
Dwa lata temu przeszliśmy na emeryturę. Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. Wyszedłem z pracy z…
Nigdy nie myślałam, że będę jedną z tych matek, które dowiadują się o ślubie własnego…
Nigdy nie myślałam, że będę jedną z tych matek, które dowiadują się o ślubie własnego…