Mam 65 lat. Zawsze uważałam, że w tym wieku życie przechodzi w spokojną fazę.
Spokój, ogród, telewizor, wnuki — to wszystko, czego ludzie od ciebie oczekują.
Tak właśnie żyłam: bez zbędnych oczekiwań, bez nadziei na coś wyjątkowego.
Długie lata po śmierci męża były jak dzień świstaka — wszystko takie samo, szare, przewidywalne. Nie sądziłam już, że coś może poruszyć moje serce.
Ale pewnego razu, w kolejce do lekarza, poznałam mężczyznę. Uśmiechnął się, powiedział kilka słów — i nagle poczułam, jak coś we mnie się obudziło. Zaczęliśmy spotykać się częściej.
Pić kawę, rozmawiać o książkach, przeszłości, marzeniach, które się jeszcze nie spełniły. On ma 62 lata.
Zrozumieliśmy, że jesteśmy zakochani. Nie młodzieńczą miłością, ale głęboką, dojrzałą, taką, która pojawia się rzadko, ale pozostaje w sercu na długo.
Długo zastanawiałam się, jak powiedzieć o tym synowi. Przez całe życie byłam dla niego po prostu „mamą”, która gotuje, słucha, pomaga.
Która zawsze jest w pobliżu, gdy jest potrzebna. Nie oczekiwałam owacji, po prostu chciałam zrozumienia. Ale kiedy zasugerowałam, że spotykam się z mężczyzną i chciałabym przyjechać do nich z wizytą razem z nim — syn odpowiedział ostro.
Powiedział, że nie warto. Że miasto jest małe, sąsiedzi będą krzywo patrzeć, nie zrozumieją, będą plotkować. Że nie mam dwudziestu lat, żeby się bawić jak uczennica.
W tym momencie poczułam się, jakbym znów miała 17 lat i wstydzono się mnie. Tylko że teraz — mój własny syn.
Siedziałam w ciszy i próbowałam zrozumieć, kiedy dokładnie społeczeństwo zdecydowało, że po 60. roku życia uczucia nie mają już znaczenia.
Że szczęście jest czymś nieprzyzwoitym. Że bycie żywą, uśmiechanie się, zakochiwanie się — to rzekomo nie przystoi kobiecie w podeszłym wieku. Ale czy z wiekiem serce kamienieją?
Nie wstydzę się tego, że kocham. Nie wstydzę się tego, że znalazłam mężczyznę, z którym mogę milczeć i śmiać się, pić herbatę i po prostu patrzeć przez okno — i nie czuć się samotną, opuszczoną, niepotrzebną. Po prostu — szczęśliwą.
Mój syn być może chciałby widzieć mnie inną. Skromną, cichą, wygodną. Ale ja nie chcę już być cieniem. Nie proszę o aprobatę. Chcę tylko, żeby nie wstydzono się mnie za to, że żyję.
W wieku 65 lat po raz pierwszy pozwoliłam sobie być nie tylko mamą, babcią czy wdową, ale kobietą. I jeśli dla kogoś jest to śmieszne lub niewygodne, to nie żałuję siebie, ale ich. Bo oni dawno zapomnieli, co to znaczy czuć.