Siostra mojego męża mieszka sama i bardzo często prosi mojego męża o pomoc. Nie mam nic przeciwko temu, ale kiedy dzwoni jeszcze jego mama i zaczyna przypominać o obowiązkach rodzinnych: „Wiesz przecież, że ona sama z dwójką dzieci, kto jej pomoże”

Są dni, kiedy czuję się jak ktoś stojący obok własnego życia — patrzę, słucham, próbuję zrozumieć, ale nie zawsze mam siłę, by wziąć udział w tym, co się dzieje.

Może to kwestia zmęczenia, może codzienności, która wypełnia każdy zakątek domu, albo może tego, że od jakiegoś czasu mam wrażenie, iż w naszym małżeństwie pojawił się trzeci głos.

A właściwie czwarty — bo jego siostra, jego mama i ich wspólne rozmowy tworzą czasem głośniejszy duet niż my oboje.

Siostra mojego męża jest dobrą osobą. Nigdy nie miałam z nią konfliktu, zawsze była uśmiechnięta, życzliwa, wdzięczna. Wiem też, że życie jej nie rozpieszcza.

Z dwójką dzieci została sama, mąż wyjechał za granicę i od lat przysyła pieniądze nieregularnie, jeśli w
ogóle. Ciężko jej — tego nie kwestionuję, nigdy nie kwestionowałam.

Screenshot

I naprawdę nie miałabym nic przeciwko temu, że mój mąż jej pomaga. Rodzina to rodzina, a jeśli ktoś ma mniej siły, to naturalne, że inni podają rękę.

Problem pojawia się wtedy, kiedy ta pomoc przestaje być gestem dobrej woli, a zaczyna być codziennym obowiązkiem, z góry narzuconym i komentowanym przez jego matkę.

Zaczęło się niewinnie — od naprawy kranu.

„Pojedziesz? Tylko na chwilę” — powiedziała teściowa przez telefon.

„Jasne, mamo. Przecież nie zostawię jej samej z tym” — odpowiedział bez zastanowienia.

Potem przychodziły kolejne sprawy. Dzieci trzeba odebrać z zajęć, szafka się zepsuła, okno nie domyka, trzeba przewieźć łóżko, trzeba pojechać do sklepu, bo zakupy ciężkie.

Wszystko zrozumiałe — życie to pasmo rzeczy do zrobienia. Ale pojawił się moment, w którym przestałam widzieć mojego męża w domu częściej niż widział go kot mojej szwagierki.

Pewnego piątku siedziałam sama przy stole z kubkiem herbaty, czekając, aż wróci z pracy. Zegarek pokazywał już po dwudziestej, gdy
zadzwonił telefon.

— Kochanie, pojadę na chwilę do siostry, dzieci są chore, pomogę jej ogarnąć lekarstwa.

Oczywiście, że zgodziłam się. Co miałam powiedzieć? „Nie jedź do chorego siostrzeńca”? W moim sercu nie było złości — raczej zmęczenie, które przychodzi, kiedy po raz kolejny jesz kolację sama, chociaż macie ją jeść razem.

Ale prawdziwy ciężar pojawił się dopiero wtedy, kiedy włączyła się jego mama.

Telefon od niej słychać było z daleka — jego głośny ton zawsze brzmiał tak, jakby każda sprawa była pilniejsza od poprzedniej.

— Synku, ona tam sama. Wiesz przecież, że z dwójką dzieci nie da sobie rady. Ty jesteś jedyny, kto może jej pomóc.

— Wiem, mamo.

— Pamiętaj, że rodzina jest najważniejsza. Ty zawsze taki odpowiedzialny byłeś.

Stałam wtedy w kuchni, mieszając zupę, i słyszałam każde słowo. Każde zdanie, które brzmiało jak delikatny wyrzut skierowany w moją stronę. Jakby ktoś przypominał mu obowiązki, których — według niej — ja nie rozumiem.

A ja rozumiem. Może aż za bardzo. Rozumiem, że człowiek musi pomagać bliskim. Ale chciałabym również, żeby mój mąż widział mnie, zanim zobaczy obowiązek. Żeby zapytał: „A jak ty się z tym czujesz?”. Żeby pamiętał, że jestem jego rodziną tak samo, jak jego siostra i matka.

Kiedy pewnego wieczoru wrócił późno, usiadłam z nim spokojnie na kanapie. Nie było we mnie gniewu, tylko potrzeba rozmowy.

— Mogę ci coś powiedzieć? — zaczęłam cicho.

— Jasne, co się stało?

— Czuję, że nie ma cię w naszym życiu. Że jesteś wszędzie, tylko nie tutaj. Pomagasz siostrze, rozumiem. Ale kiedy twoja mama dzwoni codziennie i mówi ci, co masz robić… czuję się, jakbyśmy mieli w domu kogoś trzeciego.

Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, jakby pierwszy raz usłyszał moje zmęczenie, choć mówiłam je już tyle razy, tylko ciszej, bardziej w myślach.

— Przecież ja tylko pomagam — powiedział łagodnie. — Ona jest sama.

— Ale ja też jestem sama — odpowiedziałam. — Kiedy ciebie nie ma.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Moje słowa zawisły między nami jak coś, co trudno przyjąć, a jeszcze trudniej odrzucić.

— Nie chcę, żebyś przestał jej pomagać — dodałam. — Chcę tylko, żebyś pomagał z własnej woli, a nie dlatego, że ktoś przypomina ci o rodzinnych obowiązkach. I żebyś pamiętał, że ja też jestem twoją rodziną.

Nie wiem, czy wtedy zrozumiał wszystko. Ale po raz pierwszy zamiast „muszę, bo mama mówi”, usłyszałam od niego:

— Porozmawiam z nią. I z siostrą. Masz rację… chyba za bardzo się w to wszystko wciągnąłem.

Nie oczekuję cudów. Wiem, że życie bywa skomplikowane, a ludzie — tym bardziej. Ale jeśli coś się zmieniło, to to, że w końcu nazwałam swoje uczucia. Nie schowałam ich pod dywan, nie udawałam, że mnie to nie boli.

Bo najtrudniejsze w małżeństwie nie jest to, że ktoś pomaga rodzinie. Najtrudniejsze jest to, żeby mimo tej pomocy widzieć siebie nawzajem.

A ja chcę, żebyśmy się widzieli. Każdego dnia. Choćby na chwilę. Choćby przy kubku herbaty. Choćby w tych krótkich momentach, gdy życie daje nam szansę być po prostu razem.

Moja teściowa robi, co chce: przychodzi do nas w odwiedziny i narzuca swoje zasady, jak jej się podoba. A kiedy powiedziałam mężowi, że mi się to nie podoba, odpowiedział, że to jego mama i ona wie lepiej

Mam 50 lat i rozumiem, że całe życie żyłam nie swoim życiem, a życiem rodziny. Teraz złożę wniosek o rozwód, mam dość znoszenia zdrad męża i obojętności dzieci

Od mamy pozostało mi mieszkanie i wraz z mężem postanowiliśmy je wyremontować i zamieszkać w nim. A teściowa, kiedy zobaczyła, jak pięknie to wygląda, pojawiła się z walizką na naszym progu: „Teraz zróbcie mi taki remont, a do tego czasu będę u was mieszkać”