Rodzice mojego męża nadal utrzymują kontakt z byłą synową, a mnie nadal nie akceptują jako żony ich syna: „Zobacz, Anna tyle wszystkiego zdążyła zrobić”

Nie jestem Anną. I wydaje mi się, że to właśnie jest moja główna wina. Rodzice mojego męża nadal żyją tak, jakby ja była tylko tymczasowym zjawiskiem.

Jakby on po prostu poszedł do sklepu po chleb, a w domu czeka na niego „prawdziwa” żona – ta, z którą był wcześniej. Anna.

Szczupła, uśmiechnięta, z wieczornymi maseczkami na twarzy i umiejętnością pieczenia „miodowego tortu” z pięcioma warstwami.

Zawsze „zdążyła”, zawsze była opanowana. Widziałam ją kilka razy – i ani razu nie mogłam znaleźć w sobie złości. Jest dobra. Mądra. Po prostu – nie ja.

A ja pojawiłam się w ich domu rok po rozwodzie. Nie od razu, ostrożnie, z myślą: „Oby tylko nie pomyśleli, że zastępuję kogoś”. Ale wydaje się, że właśnie tak pomyśleli.

screen Youtube

Kiedy po raz pierwszy przyjechaliśmy z wizytą, teściowa postawiła na stole serwis podarowany przez Annę na rocznicę.

Potem przypomniała sobie: „O, a ta waza jest z Krakowa, Anna ją uwielbiała”. Teść milczał, ale jego oczy mówiły więcej niż słowa.

A mój mąż ściskał mi dłoń pod stołem, jakby do walki, jakby mówiąc: trzymaj się.

Trzymam się. Drugi rok.

Dzwonią do Anny w święta. Gratulacje, ciepłe słowa, rozmowy o jej nowym mężu, jej pracy, jej dzieciach. Mówią: „Jesteśmy jak rodzina”, „Niech choć czasem nas odwiedza”, „Spójrz, Anna – tyle wszystkiego zdążyła”.

A ja jakby nie nadążam. Bo pracuję w domu, bo nie nadążam codziennie prasować koszul, bo nie umiem podawać obiadu z uśmiechem. Bo nie jestem Anną.

Nie boli mnie to — już nie. Jest mi po prostu smutno. Bo kocham ich syna. Jestem przy nim, kiedy ma złe dni. Wiem, jak zasypia — z poduszką pod ręką, jak w dzieciństwie.

Wiem, czego się boi i jak go uspokoić, kiedy milczy. I wiem, że już dawno nie jest tym samym, którym był z Anną. Oni po prostu tego nie widzą. Albo nie chcą widzieć.

Czasami myślę: a gdyby to ja była nią? Czy kochaliby mnie bardziej? Czy po prostu nauczyliby się kochać — inaczej?

A potem wracam do domu, zdejmuję płaszcz, zdejmuję buty — a on wita mnie z uśmiechem. To on jest tym, którego wybrałam. Który wybrał mnie. I trzymam się tego. Bo nawet jeśli nigdy nie będę „ich”, to już dawno jestem „jego”.

A reszta, chyba z czasem. Albo nie. Nie wszystko można zasłużyć. Ale można pozostać sobą – nawet jeśli nie jest się Anną.

Mąż zostawił mnie z małym dzieckiem i udał się do kochanki: „Chcę poczuć się młody, a ty cały czas jesteś zajęta dzieckiem”

Przyjechałam do córki na urodziny wnuka i przywiozłam mu samochodzik: „Mamo, Michał już się tym nie bawi”

Mój mąż prosi mnie, abym przyjęła do naszego domu jego córkę z pierwszego małżeństwa, ale przecież mamy własne dzieci, po co mi obce