Pomyślałam, że w końcu to jej trzydzieste urodziny, ważny dzień, goście, ciasta, balony, tort… Chciałam być częścią tego. W końcu jestem jej matką.
Niosłam torbę z prezentem, który wybierałam z sercem — drobny, ale symboliczny. Ramka z jej zdjęciem z dzieciństwa, które zawsze stało u mnie na półce. „Niech ma swoją kopię” — pomyślałam.
Drzwi były uchylone, bo pewnie ktoś wnosił coś z samochodu. Wsunęłam się cicho, jak zawsze, by nie przeszkadzać. Z kuchni dobiegały głosy. Śmiech, brzęk naczyń, muzyka. I wtedy to usłyszałam.
– „Nie zapraszaj jej, jest zbędna. Wystarczy, że wpadnie na chwilę, po co robić z tego problem?”
Zamarłam. Głos mojej córki. Ten sam, który kiedyś mówił do mnie „mamusiu”, kiedy bała się burzy.
Ten sam, który dziękował mi po maturze za wsparcie, ten sam, który płakał po pierwszym rozstaniu i szukał ramion, w które mógł się wtulić.
A teraz mówi o mnie jak o kimś… zbędnym. Jak o niechcianym dodatku, który psuje obraz.
Zrobiło mi się duszno. Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle, jakby zabrakło powietrza. Chciałam się odezwać, wejść, zapytać, ale coś mnie zatrzymało. Wstyd. Ból. Może i duma. Wróciłam po cichu do drzwi, postawiłam torbę z prezentem na wycieraczce i wyszłam.
Na zewnątrz było chłodno, wiatr poruszał gałęziami drzew, a ja szłam powoli, nie wiedząc dokąd. Nie płakałam, bo łzy chyba już dawno się we mnie skończyły. Czułam tylko pustkę. Taką, której nie da się niczym wypełnić.
Wróciłam do domu, usiadłam przy stole. Ramka ze zdjęciem, ta, którą chciałam jej dać, leżała w drugim egzemplarzu u mnie — maleńka dziewczynka z warkoczykami uśmiechała się szeroko do obiektywu. „Mamo, patrz, motylek!” — przypomniałam sobie ten moment sprzed lat.
Ciepły dzień, zapach koniczyny, śmiech dziecka.
Czy można zapomnieć takie chwile? Czy można odsunąć matkę tak po prostu, jak się odsuwa krzesło, które nie pasuje do nowego wnętrza?
Nie wiem, kiedy nasze drogi się rozeszły.
Może wtedy, gdy zaczęłam więcej mówić niż słuchać? A może wtedy, gdy zaczęła mnie traktować jak przeszłość, której nie trzeba już pielęgnować?
Zawsze starałam się być blisko, nie wtrącać, nie oceniać. Czasem tylko pytałam: „Kochanie, może wpadnę pomóc?” — a ona odpowiadała chłodno: „Nie trzeba, mamo, dam radę”.
Myślałam, że to dorosłość. Że tak właśnie wygląda odcinanie pępowiny. Ale teraz wiem — dorosłość nie powinna boleć aż tak.
Wieczorem zadzwonił telefon. To była ona.
– „Mamo, byłaś dzisiaj u mnie? Widziałam torbę pod drzwiami…”
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– „Tak, przyszłam wcześniej. Myślałam, że… przydam się.”
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem westchnęła.
– „Mamo, nie chciałam, żebyś to usłyszała. To nie tak… Ja po prostu… chciałam, żeby wszystko wyszło idealnie. Wiesz, jacy są ludzie. Ty zawsze wszystko przeżywasz…”
– „Nie martw się. Już nie będę niczego przeżywać.”
Nie krzyczałam, nie płakałam. Mówiłam spokojnie, jak ktoś, kto już pogodził się z losem.
Kiedy się rozłączyła, spojrzałam na zdjęcie w ramce. Uśmiechnęłam się przez łzy. Nie z żalu, a z tęsknoty. Za tamtą małą dziewczynką, która kiedyś tuliła się do mnie i szeptała: „Mamo, nie zostawiaj mnie nigdy.”
A dziś to ja zostałam. Sama.
Czasem sobie myślę, że może kiedyś, gdy sama zostanie matką dorosłej córki, zrozumie. Zrozumie, że słowo „zbędna” to najcięższe, jakie można powiedzieć matce. Bo my, matki, możemy być zmęczone, stare, milczące, ale nigdy — zbędne.
Myślałam, że jadę do córki pomóc z dziećmi, a dowiedziałam się, że już od dawna ma inną „mamę”
To była zwykła sobota. Ja prałam firanki, Adam mył podłogę w kuchni — wszystko jak…
Przygotowywaliśmy się przez cały tydzień. Upiekłam jej ulubiony tort — ten sam, który robiłam, kiedy…
Mam sześćdziesiąt lat. Kiedyś wydawało mi się to starością, a teraz po raz pierwszy czuję,…
Przyjechałam do matki po latach ciszy. Nie wiedziałam, jak mnie przyjmie. Czy w ogóle otworzy…
Nigdy nie myślałam, że na starość będę musiała liczyć grosze. Kiedyś pracowałam od rana do…
Zawsze marzyłem o synu. Nie o samochodzie, nie o domu nad jeziorem, nawet nie o…