Gdy się ożenił, cieszyłam się, że znalazł dobrą dziewczynę. Sylwia wydawała się miła, uśmiechnięta, trochę nieśmiała, ale w oczach miała to coś, co zawsze wzbudza zaufanie. Myślałam, że razem stworzą szczęśliwy dom.
Tego dnia wstałam wcześnie, upiekłam jego ulubione drożdżówki z serem, spakowałam do koszyka słoik ogórków i mały prezent dla wnuczki.
Chciałam zrobić im niespodziankę — ot, zwykłą wizytę mamy, która wpada z dobrym słowem i ciepłem. Nie zadzwoniłam, bo bałam się, że powie:
„Mamo, poczekaj do weekendu, teraz mamy dużo pracy”. A ja chciałam po prostu zobaczyć ich tak, jak żyją na co dzień, nieprzygotowanych, prawdziwych.
Gdy podeszłam pod drzwi, w mieszkaniu panowała cisza. Zadzwoniłam raz, drugi… W końcu ktoś otworzył. Tyle że to nie był mój syn.
Drzwi uchyliła młoda kobieta o jasnych włosach, w jego koszuli nocnej. Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Stałyśmy tak naprzeciw siebie — ja z koszykiem w rękach, ona z lekkim uśmiechem, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
– Dzień dobry… ja… szukam Piotra – wymamrotałam.
– Piotr? Wyszedł po zakupy, zaraz wróci – odpowiedziała, jakby to było najzupełniej normalne, że matka stoi w drzwiach, a w mieszkaniu jest obca kobieta w jego ubraniu.
Poczułam, jak kolana mi miękną. Zrobiło mi się gorąco. – A… a Sylwia? – spytałam z trudem.
Kobieta spojrzała na mnie z zakłopotaniem. – Sylwia? Nie wiem, kim jest Sylwia.
Wtedy zrozumiałam wszystko.
Oparłam się o framugę, żeby nie upaść. Całe powietrze uciekło mi z płuc. Przez głowę przeleciały mi wszystkie wspomnienia — ich ślub,
uśmiech Sylwii, pierwszy dzień, gdy przyszli z wnuczką w odwiedziny, radość Piotra, że ma rodzinę.
Wszystko nagle pękło jak bańka mydlana.
– Przepraszam… chyba się pomyliłam – wyszeptałam i powoli się wycofałam.
Zeszłam po schodach, czując, że serce wali mi jak młot. Usiadłam na ławce pod blokiem, koszyk postawiłam obok. Palce drżały, a w oczach paliły łzy. Wtedy właśnie zobaczyłam, jak Piotr wychodzi ze sklepu naprzeciwko. Z torbą w ręku, uśmiechnięty, spokojny. Gdy mnie zauważył, zamarł.
– Mamo? Co ty tu robisz? – zapytał, próbując udawać, że nic się nie dzieje.
– Zajechałam z drożdżówkami – odpowiedziałam cicho. – A kto to u ciebie w mieszkaniu?
Zbladł. Wzrok uciekł mu gdzieś w bok. – Mamo… to skomplikowane – zaczął.
– Nie, Piotrze. To nie jest skomplikowane. To jest proste, tylko bardzo bolesne – przerwałam mu.
– Wiesz, przez lata wierzyłam, że wychowałam cię na człowieka, który szanuje rodzinę. Ale może się pomyliłam.
Stał bez słowa, zawstydzony, jak chłopiec przyłapany na kłamstwie. Potem tylko powiedział: – Z Sylwią się rozstaliśmy. To nie twoja sprawa.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż wszystko inne. Bo nagle przestałam być „mamą”, stałam się kimś obcym, intruzem.
Odwróciłam się i odeszłam. Nie miałam siły mówić ani pytać. Wiedziałam, że każde następne zdanie mogłoby zranić bardziej.
W domu długo siedziałam przy stole, patrząc na zimne drożdżówki. W głowie kłębiły się pytania: kiedy to się stało? Dlaczego nie powiedział? Czy coś mogłam zrobić inaczej? Ale odpowiedzi nie przychodziły.
Wieczorem zadzwoniła Sylwia. Głos miała spokojny, ale czułam w nim zmęczenie. – Pani Mario, chciałam tylko powiedzieć, że Piotr się wyprowadził. Niech pani się o mnie nie martwi. Dam sobie radę.
Wtedy po raz pierwszy od dawna zapłakałam. Nie dlatego, że mój syn zawiódł, ale dlatego, że miłość — ta matczyna, bezwarunkowa — czasem boli najbardziej.
Minęły miesiące. Nie rozmawialiśmy długo. Dopiero niedawno przyszedł, usiadł naprzeciwko mnie w kuchni i powiedział: – Mamo, wiem, że cię zawiodłem. Nie wiedziałem, jak to wszystko naprawić.
Patrzyłam na niego w milczeniu. Wciąż widziałam w nim chłopca, którego tuliłam, gdy miał gorączkę, który przynosił mi kwiatki z ogródka. Chciałam wierzyć, że jeszcze potrafi być dobrym człowiekiem.
– Nie musisz naprawiać wszystkiego – odpowiedziałam w końcu. – Ale naucz się nie ranić tych, którzy cię kochają.
Uśmiechnął się słabo. – Postaram się, mamo.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy wróci do Sylwii, czy życie poprowadzi go inną drogą. Ale wiem jedno – niespodzianki nie zawsze przynoszą radość. Czasem otwierają oczy szerzej, niż byśmy chcieli.
Kiedy wsiadałam do pociągu, czułam taką radość, jakby świat znów nabrał kolorów. Torba była pełna…
Przebaczyć – to nie zawsze oznacza być silną. Czasem to po prostu strach przed tym,…
Mąż często wracał późno z pracy. Mówił, że to tymczasowe, że firma ma teraz trudny…
Nie kochałam mojego przyszłego męża. Mówię to bez wstydu, choć kiedyś bardzo się tego wstydziłam.…
Przeżyliśmy razem dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa lata pod jednym dachem — z tymi samymi…
Chyba nie ma na świecie matki, która nie marzyłaby o tym, by zobaczyć swojego syna…