Ciekawostki

Przygotowałam wszystko na urodziny męża, przez dwa dni gotowałam jego ulubione potrawy, ponieważ chciałam wszystkim dogodzić, a kiedy przyszła teściowa, powiedziała, że nie będzie tego jadła: „Synu, zapakuj to, a ja nakarmię tym psa”

Przez dwa dni prawie nie wychodziłam z kuchni. Chciałam, żeby urodziny mojego męża były wyjątkowe, takie, jakie sam lubi najbardziej.

Wiedziałam, że zaprosi swoją mamę, kilku bliskich krewnych, może sąsiadów. Nie miałam z tym problemu.

Wręcz przeciwnie — bardzo mi zależało, żeby wszystko było idealne. Żeby nikt nie mógł powiedzieć, że się nie postarałam.

Gotowałam jego ulubione potrawy, dokładnie tak, jak lubił. Bigos, który musi „dochodzić” przynajmniej dobę. Pieczone mięso w marynacie, sałatki, które pamięta jeszcze z dzieciństwa.

Nawet deser zrobiłam sama, chociaż mogłam kupić gotowy. Stałam przy blacie do późna w nocy, zmęczona, ale z poczuciem, że robię coś ważnego.

Screen freepik

Mąż zaglądał do kuchni, uśmiechał się i mówił:

„Nie musisz aż tak, kochanie”.

A ja odpowiadałam:

„Chcę. To twoje święto”.

W dniu urodzin od rana krzątałam się po domu. Nakryłam stół, wyprasowałam obrus, zapaliłam świeczki.

Kiedy wszystko było gotowe, poczułam ulgę. Usiadłam na chwilę i pomyślałam, że może wreszcie ktoś to zauważy. Może usłyszę zwykłe „dziękuję”.

Pierwsza przyszła teściowa.

Już od progu skrzywiła się lekko, rozglądając się po stole. Podeszła bliżej, uniosła pokrywkę jednego z garnków, potem drugiego. Nic nie powiedziała, ale jej mina mówiła wszystko. Poczułam znajome ukłucie w żołądku.

Usiedliśmy. Mąż nalał jej herbaty, zaproponował obiad. Spojrzała na talerz, potem na mnie i westchnęła.

„Ja tego nie będę jadła” — powiedziała głośno, tak żeby wszyscy usłyszeli.
Zapadła cisza.

„Dlaczego?” — zapytał mąż, wyraźnie zaskoczony.

Machnęła ręką.

„To nie dla mnie. Za ciężkie, za tłuste, ja tak nie jem”.

Czułam, jak robi mi się gorąco. Próbowałam jeszcze ratować sytuację.

„Mogę zrobić coś innego, może zupę?” — zaproponowałam cicho.

Popatrzyła na mnie z wyższością, po czym zwróciła się do syna:

„Synu, zapakuj to, a ja nakarmię tym psa”.

Te słowa spadły na mnie jak kubeł zimnej wody. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam. Spojrzałam na męża, licząc, że zareaguje.

Że powie coś, cokolwiek. Ale on tylko nerwowo się uśmiechnął i powiedział:
„Mamo, daj spokój”.

To było wszystko.

Reszta gości siedziała w milczeniu, udając, że nic się nie stało. A ja czułam, jak wszystkie te godziny spędzone w kuchni, cały wysiłek, cała chęć dogadzania komuś, nagle tracą sens. Jakby ktoś jednym zdaniem przekreślił dwa dni mojej pracy.

Poszłam do kuchni pod pretekstem sprawdzenia piekarnika. Oparłam się o blat i zamknęłam oczy. Nie płakałam.

Było mi po prostu strasznie pusto. Przypomniałam sobie, ile razy starałam się bardziej, niż powinnam. Ile razy tłumaczyłam jej zachowanie zmęczeniem, wiekiem, „takim charakterem”.

Po chwili przyszedł mąż.

„Nie przejmuj się” — powiedział. — „Ona już taka jest”.

Spojrzałam na niego i po raz pierwszy nie odpowiedziałam od razu.

„A ja jaka jestem?” — zapytałam spokojnie. — „Ktoś, kogo jedzenie nadaje się dla psa?”
Zmieszał się.

„Przesadzasz”.

Wróciliśmy do gości, ale dla mnie to święto już się skończyło. Uśmiechałam się automatycznie, podawałam kolejne potrawy, chociaż sama nie miałam apetytu. Patrzyłam, jak teściowa siedzi z boku, niezadowolona, jakby wszyscy byli jej coś winni.

Wieczorem, gdy ostatni goście wyszli, zaczęłam sprzątać. Mąż zapytał, czy mi pomóc. Odmówiłam. Musiałam pobyć sama.

Pakowałam jedzenie do pojemników i nagle zrozumiałam, że najbardziej boli nie jej komentarz. Boli to, że przez lata uczyłam wszystkich, że mogą mnie tak traktować.

Te urodziny zapamiętam na długo. Nie przez potrawy ani prezenty. Przez moment, w którym dotarło do mnie, że dogadzanie wszystkim często oznacza zapominanie o sobie. I że nawet najpiękniejszy stół nie przykryje braku szacunku, jeśli nikt nie ma odwagi go nazwać.

Kiedy nadszedł czas planowania świątecznej kolacji, zaproponowałam mężowi, aby zaprosił wszystkich bliskich krewnych, a on zgodził się tylko na obecność swojej mamy: „Nie zamierzam się do wszystkich uśmiechać i wszystkich karmić”

W zeszłym roku teściowa świętowała Boże Narodzenie z nami, więc w tym roku zaproponowałam mężowi, żeby zaprosił moją mamę, na co on odpowiedział: „Nie, moja mama nam przynajmniej pomaga, a twoja przywiezie ziemniaki i ogórki, więc niech sama je je”

Byłam zadowolona, że siostra męża zaprosiła nas na swoje wesele i już nawet wymyśliłam, co im przyniesiemy. A kiedy przyszedł mąż, powiedział, że panna młoda napisała każdemu, co chce dostać: „To jej święto i ona decyduje, jak będzie wyglądało”

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts