Nigdy nie myślałam, że na starość zostanę sama. Przeżyliśmy z Piotrem ponad trzydzieści lat — razem budowaliśmy, razem przetrwaliśmy, razem wychowywaliśmy dzieci.
Wydawało się, że przeszliśmy już wszystko: biedę, straty, choroby. Zawsze wierzyłam, że takie lata spędzone razem są gwarancją spokoju w przyszłości.
Że kiedy pojawiają się siwe włosy, miłość staje się cicha, stabilna, jak wieczór po burzy. Ale okazało się, że nie ma wieku, w którym nie zdradza się.
Wszystko zaczęło się niepostrzeżenie. Zaczął wracać później, tłumacząc to „pracą”. Nie podejrzewałam niczego, nawet nie pozwalałam sobie myśleć o zdradzie. Bo po co?
Przeszliśmy razem tak wiele, a komu potrzebny jest mężczyzna po pięćdziesiątce, z zmarszczkami, z brzuszkiem? Ale pewnego wieczoru przyszedł, jakoś dziwnie milczący, nawet nie zdejmując butów, i powiedział:
— Musimy porozmawiać.
Uśmiechnęłam się wtedy, myśląc, że to znowu jakaś drobiazgowa sprawa, może kłótnia o sprawy domowe. Ale potem usłyszałam:
— Odchodzę.
— Dokąd? — zapytałam, nie rozumiejąc.
— Od ciebie.
Wydawało mi się, że powietrze w pokoju nagle stało się gęste jak dym.
— Piotrze, żartujesz? — spróbowałam się śmiać, ale głos mi się załamał.
— Nie, nie żartuję. Poznałem inną kobietę. Jest młodsza. I chcę zacząć życie od nowa.
Nie pamiętam, co było dalej. Pamiętam tylko, jak usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w podłogę, na której leżała jego walizka. Mój mąż, z którym dzieliłam chleb i łzy, stał przede mną jak obcy.
— A co ze mną? Co z dziećmi? — zapytałam, ledwo wydobywając z siebie słowa.
— Dzieci są już dorosłe. Zrozumieją — odparł chłodno.
A potem dodał, jakby to był wyrok:
— Jestem zmęczony życiem takim, jakim żyłem. Chcę być szczęśliwy.
Szczęśliwym… To słowo bolało jak rana. Czyżby wszystkie nasze lata nie były szczęściem? Czyżbym nie była dla niego oparciem, przyjaciółką, żoną?
Odszedł. Spakował rzeczy i po prostu wyszedł za drzwi. Bez słów, bez uścisków, bez podziękowań.
Kiedy opowiedziałam o tym teściowej, licząc na odrobinę współczucia, ona tylko wzruszyła ramionami:
— Przecież on i tak długo z tobą żył. Młodość przemija, mężczyźni pragną nowości.
— To znaczy, uważasz, że to normalne? — zapytałam.
— Takie jest życie — odpowiedziała chłodno. — Pogódź się z tym i żyj dalej.
Wtedy zrozumiałam, że nikt nie będzie mnie wspierał. Ani mąż, ani jego matka, której przez lata pomagałam, woziłam leki, gotowałam,
kiedy była chora. Wszyscy po prostu mnie skreślili.
Dzieci, dowiedziawszy się o tym, próbowały mnie wspierać, ale widziałam, że jest im ciężko między dwiema stronami. Piotr nie chciał wyglądać na winnego, więc mówił, że już dawno się „oddaliłyśmy”.
A ja po prostu milczałam. Bo co miałam udowadniać? Człowiek, który zdecydował się odejść, już dawno odszedł — najpierw sercem, potem ciałem.
Zostałam w naszym mieszkaniu. Zabrał samochód, oszczędności, a nawet część mebli. Powiedział, że „ma prawo”, bo zarabiał więcej. A ja miałam tylko wspomnienia – i poduszki, na których wciąż czuć było zapach jego wody kolońskiej.
Na początku bałam się. Nie o przyszłość – o teraźniejszość. O ciszę, o pustkę. O telefon, który już nie zadzwoni. Płakałam nocami, chodziłam po pokojach jak duch. A potem zrozumiałam: on nie zabrał wszystkiego. Zabrał pieniądze, rzeczy, ale nie mnie.
Pewnego ranka zaparzyłam kawę, otworzyłam okno i zobaczyłam, jak słońce wschodzi nad dachami. I pomyślałam: „A może to też nowy początek — tylko mój?”.
Zaczęłam uczyć się żyć na nowo. Najpierw — wychodzić do ludzi, potem — uśmiechać się bez wymuszenia. Kupiłam sobie nową sukienkę, poszłam na spacer. Sąsiadka powiedziała:
— Ładnie wyglądasz, Katarzyna.
I poczułam ulgę. Bo nikt już nie mówił mi, że „powinnam” być tylko żoną, gospodynią domową lub czyimś cieniem.
Nie powiem, że mu wybaczyłam. Nie. Ale nie chcę już żyć przeszłością. Bo nawet jeśli kiedyś zrozumie, że popełnił błąd — to już nie będzie moja historia.
Teściowa, jak mówią, mieszka teraz sama. Piotr też – kochanka odeszła od niego po roku. „Młodość szybko mija” – napisała mi na portalu społecznościowym. I po raz pierwszy od dawna po prostu się uśmiechnęłam.
Teraz wiem: bycie wiernym to nie tylko kwestia małżeństwa. To kwestia wierności sobie. Nie stałam się gorsza przez to, że mnie zdradzono. Stałam się silniejsza.
A kiedy dziś ktoś pyta mnie, czy boję się samotności, odpowiadam:
— Samotność to nie wtedy, kiedy jesteś sama. To wtedy, kiedy obok ciebie jest osoba, która już dawno jest z tobą tylko fizycznie.
Nie boję się. Bo w końcu mam siebie — i to mi wystarcza.