Kiedy poślubiłam męża, naiwnie wierzyłam, że nasza rodzina to nie tylko my dwoje, ale także jego bliscy.
Naprawdę chciałam stać się dla nich „jedną z nich”, być przy nich, kiedy tego potrzebowali, i otrzymać w zamian tę samą serdeczność.
Szybko jednak zrozumiałam, że moja rola polega na byciu zewnętrznym obserwatorem. Teściowa zachowywała się uprzejmie, nawet nieco chłodno.
Na początku nie martwiło mnie to – byłam zajęta budowaniem naszego wspólnego życia z mężem, urządzaniem nowego mieszkania, pracą, drobnymi radościami młodej rodziny.
Jednak z każdym rokiem coraz bardziej rzucało mi się w oczy jedno: ona nas nie widzi.

Nie pomaga. Nie dzwoni. Nie interesuje się naszym życiem.
Za to regularnie odwiedza dom swojej córki, przywozi jej torby z produktami, opiekuje się jej dziećmi, kupuje sprzęt AGD, daje pieniądze „na remont” i „tak po prostu”.
Kiedy jej młodszy syn postanowił przeprowadzić się do stolicy, sprzedała swoją złotą obrączkę, aby pomóc mu w opłaceniu pierwszej raty za wynajem.
Kiedy kupił samochód — zarejestrowała go na siebie, aby nie płacić za niego podatków. Kiedy zachorował — siedziała przy nim, gotowała zupy, przynosiła mu paczki do szpitala.
A kiedy prosiliśmy ją, żeby posiedziała godzinę z naszym synem — „nie ma czasu”, „boli ją plecy”, „nie pojedzie tak daleko”. Mieszkamy tylko pół godziny drogi od niej.
Kiedyś wraz z mężem ledwo wiążaliśmy koniec z końcem. Straciłam wtedy pracę, mężowi obniżono pensję, a syn właśnie poszedł do przedszkola – trzeba było kupić wszystko od nowa.
Zebrałam się na odwagę i poprosiłam: „Czy moglibyście nam trochę pomóc? Chociażby rzeczami po wnukach córki, ona już z nich wyrosła…”.
W odpowiedzi usłyszałam, że dzieciom lepiej mieć nowe rzeczy, a te „już obiecała siostrzenicy”. To bolało. Bardzo. Nie prosiłam o pieniądze. Prosiłam o gest. O znak, że my też jesteśmy ważni.
Mijały lata. Nauczyłam się nie czekać. Żyć z tym, że ona jest matką tylko dla swoich biologicznych dzieci, a ja jestem tylko dodatkiem do jej starszego syna.
Czasami spotykali się podczas świąt – byliśmy jak goście w obcym domu. Wszystko kręciło się wokół innych. Razem z mężem milczeliśmy. Było nam niezręcznie nawet rozmawiać o tym między sobą.
A teraz ona dzwoni. Mówi, że źle się czuje, że serce, że nie może wyjść do apteki. Że „wszyscy są zajęci”, a ty, córko, zawsze byłaś ludzka.
Siedziałam w kuchni i milcząco jej słuchałam. Potem powiedziałam: „Przyjadę”. Tego dnia wszystko się we mnie pomieszało — żal, złość, smutek.
Chciałam zapytać: a gdzie byłaś przez te wszystkie lata, kiedy płakałam nocami z zmęczenia, kiedy bałam się, kiedy nie mieliśmy na co kupić dziecku zimowych butów?
Ale nie powiedziałam tego. Wzięłam taksówkę, pojechałam, kupiłam lekarstwa, nastawiłam czajnik. A ona pewnie pomyślała, że jestem taka dobra, że jej wybaczyłam.
Ale ja nie wybaczyłam. Po prostu nie jestem taka jak ona.
Siedziała na kanapie w szlafroku i mówiła coś o tym, jak trudno jest się starzeć. I że nie chce być ciężarem dla dzieci. I że my też chyba rozumiemy, jak to jest być samotnym.
A ja patrzyłam na nią i przypominałam sobie, jak przez te długie lata przechodziła obok nas, jakby przez szkło. Jak mój syn pytał:
„Dlaczego babcia do nas nie przychodzi, ona mnie nie kocha?” A ja wymyślałam coś – że babcia jest po prostu zajęta, że jest stara, że ma dużo spraw. A tak naprawdę już wtedy wszystko rozumiałam.
Wyjechałam po godzinie. Jej twarz była zmęczona i nieco wdzięczna. Ale nie usłyszałam „dziękuję”.
I teraz nie wiem — co dalej? Wydaje się, że ona naprawdę na nas liczy. W jej oczach jestem najbardziej godna zaufania. A ja po prostu nie mam już siły budować z ruin tego, czego nigdy nie było.
Mój mąż też milczy. On wszystko widzi. I wydaje się, że też nie wie, co powiedzieć. Nie chce urazić swojej matki, ale nie może zapomnieć, jak ona przez lata zapominała o nas.
I teraz oboje stoimy przed wyborem: pomóc temu, kto nigdy nam nie pomógł, czy postawić granicę, za którą znów zaczną się wyrzuty.
A najstraszniejsze jest to, że nie wiem, jak nauczyć syna być dobrym, ale nie wygodnym. Otwartym — ale nie dla cudzej dewaluacji. Miłosiernym — ale nie ze szkodą dla siebie.
Może z czasem znajdę odpowiedź. A teraz jestem po prostu zmęczona.