Screen IStockphoto
Nikt mnie nie ostrzegł, że w naszym domu zawsze będzie ktoś trzeci. A właściwie — że zawsze będzie ktoś pierwszy. Jego córka.
Poznałam ją jeszcze przed ślubem. Była miła, grzeczna, trochę zdystansowana. Mówiłam sobie, że to normalne, przecież nie każda nastolatka od razu akceptuje nową kobietę w życiu ojca. Starałam się nie narzucać, nie konkurować, nie przeszkadzać.
— Z czasem będzie lepiej — mówił mój mąż. — Musisz dać jej czas.
Dawałam. Rok, drugi, trzeci. Dawałam jej czas, przestrzeń i pierwszeństwo. Zawsze.
Każda rozmowa z mężem kończyła się na niej. Każdy wspólny plan był uzależniony od jej nastroju, jej potrzeb, jej problemów.
Jeśli miała gorszy dzień — on był nieobecny. Jeśli zadzwoniła — wszystko inne przestawało mieć znaczenie.
— Porozmawiamy wieczorem — mówił.
Wieczorem siedział z telefonem przy uchu.
— Ona teraz mnie potrzebuje — tłumaczył. — Zrozum.
Zrozumiałam. Zbyt dobrze.
Nasze kolacje były krótkie. Nasze rozmowy — powierzchowne. O pogodzie, o rachunkach, o zakupach. Nigdy o nas. A kiedy próbowałam, zawsze pojawiał się mur.
— Czemu jesteś taka drażliwa? — pytał.
— Bo czuję się niewidzialna — odpowiadałam.
— Przesadzasz.
Najbardziej bolało mnie to słowo. „Przesadzasz”. Jakby moje emocje były czymś niepoważnym, jakby nie miały prawa istnieć obok jego
ojcostwa.
Pamiętam jedną sytuację szczególnie wyraźnie. Zaplanowaliśmy weekend tylko dla siebie. Bez telefonów, bez wizyt, bez pośpiechu.
Spakowałam torbę, cieszyłam się jak dziecko.
Na godzinę przed wyjazdem zadzwoniła ona.
— Tata, ja nie czuję się dziś dobrze — usłyszałam.
— Już jadę — odpowiedział bez wahania.
Stałam w przedpokoju z płaszczem w ręku.
— A my? — zapytałam cicho.
— Przełożymy — powiedział. — To tylko weekend.
Tylko. Zawsze „tylko”.
Z czasem przestałam czekać. Przestałam się starać. Przestałam inicjować rozmowy, bo i tak kończyły się tym samym. On nie zauważył.
Albo nie chciał zauważyć.
— Jesteś jakaś zimna — powiedział kiedyś.
— Bo zmarzłam od czekania — odpowiedziałam.
Nie zrozumiał.
Miałam 45 lat, kiedy po raz pierwszy powiedziałam na głos, że jestem nieszczęśliwa. Nie w złości, nie w emocjach. Spokojnie. Jakby chodziło o pogodę.
— Myślę o rozwodzie — powiedziałam.
Zamarł.
— Przez nią? — zapytał.
— Przez nas — poprawiłam. — A właściwie przez to, że nas nigdy nie było.
Milczał długo. Potem powiedział:
— Ona zawsze będzie moją córką.
— A ja nigdy nie byłam twoją żoną — odpowiedziałam. — Byłam dodatkiem.
Nie krzyczałam. Nie płakałam. Wszystkie łzy wypłakałam wcześniej — nocami, w ciszy, kiedy spał.
Najbardziej zdziwiło mnie to, że kiedy podjęłam decyzję, poczułam ulgę. Nie strach. Nie rozpacz. Ulgę. Jakby ktoś wreszcie otworzył
okno w dusznym pokoju.
— Jeszcze sobie kogoś znajdziesz? — zapytała mnie koleżanka.
Uśmiechnęłam się.
— Mam dopiero 45 lat — odpowiedziałam. — A nawet jeśli nie znajdę, chcę być blisko sama ze sobą.
Nie odchodzę dlatego, że go nie kochałam. Odchodzę, bo nauczyłam się, że miłość nie polega na wiecznym czekaniu aż ktoś wreszcie znajdzie dla ciebie miejsce w swoim życiu.
On wybrał rolę ojca. Ja wybieram siebie.
I po raz pierwszy od lat nie czuję się winna.
Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś zapytał mnie, czy ja w ogóle jestem szczęśliwa.…
Nie pamiętam momentu, w którym mogłabym powiedzieć, że mój mąż mnie kochał. Byliśmy razem, mieszkaliśmy…
Dwa lata temu przeszliśmy na emeryturę. Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. Wyszedłem z pracy z…
Nigdy nie myślałam, że będę jedną z tych matek, które dowiadują się o ślubie własnego…
Nigdy nie myślałam, że będę jedną z tych matek, które dowiadują się o ślubie własnego…
Nie pamiętam momentu, w którym przestałam być córką, a stałam się projektem pod nazwą „życie…