„Jesteście moim życiem” – powtarzałam, kiedy byli mali. A teraz jesteście dorośli, macie swoje rodziny, swoje troski, a ja pozostałam z bólem, który mnie trawi od środka.
Nigdy nie sądziłam, że powiem wam takie słowa, ale kiedyś, nie powstrzymując się, powiedziałam:
„Jeśli nie będziecie się mną opiekować, nie zostawię wam nic. Nie wychowywałam was po to, żeby na starość siedzieć samotna”.
Czy byłam okrutna? Być może. Ale ja też mam serce i ono też pragnie ciepła.
Teraz mam siedemdziesiąt lat. Siły już nie te same, zdrowie zawodzi, nogi bolą tak, że czasami trudno mi wyjść do sklepu. A dzieci?
Syn mieszka w tym samym mieście, ale widuje mnie raz w miesiącu. Córka mieszka dalej, przyjeżdża rzadko, przeważnie dzwoni, ale te rozmowy są tak krótkie, jakby gdzieś się spieszyła.
A ja pamiętam, jak nocami siedziałam przy ich łóżkach, kiedy chorowali. Jak ciągnęłam worki z ziemniakami, żeby mieli co jeść.
Jak odmawiałam sobie wszystkiego, żeby kupić im to, co najlepsze. I czy naprawdę zasługuję teraz tylko na samotność?
Wiele razy rozmawiałam z nimi. „Synku, córko, nie jestem już młoda, ciężko mi samej. Chociażby od czasu do czasu wpadnijcie, porozmawiajcie, posiedźcie obok. Nie proszę was o pieniądze, nie proszę o prezenty, tylko o odrobinę uwagi”. Kiwali głowami i mówili:
„Mamo, rozumiemy. Oczywiście, że będziemy”. A potem znowu cisza. Dzwonki od wnuków są rzadkością. A tak bardzo chcę poczuć, że nadal jestem potrzebna.
Pewnego razu, kiedy syn, jak zwykle, spieszył się, żeby wyjść po dziesięciominutowej wizycie, nie wytrzymałam. „Pamiętasz, jak nosiłam cię na rękach, kiedy miałeś czterdzieści stopni gorączki?
Pamiętasz, jak oddałam ostatnie pieniądze, żeby kupić ci rower, bo wszyscy chłopcy już mieli, a ty chodziłeś smutny?
A teraz bolą mnie nogi, ledwo wstaję z łóżka, a ty znajdujesz czas na wszystko oprócz mnie. Nie wstyd ci?”
On tylko westchnął i odpowiedział: „Mamo, mam pracę, dzieci, żonę. Mam własną rodzinę. Nie mogę siedzieć przy tobie codziennie”.
Milczałam. Ale coś we mnie pękło. I wtedy powiedziałam to, co od dawna nosiłam w sercu: „Dobrze. Jeśli nie macie dla mnie czasu, jeśli jestem dla was ciężarem, to nie oczekujcie ode mnie spadku.
Jeszcze za życia zdecyduję, gdzie on trafi. Wychowałam was, żeby mieć wsparcie, a nie żeby umierać w czterech ścianach”.
Ich oczy zrobiły się okrągłe. Córka nawet zaczęła płakać: „Mamo, jak możesz tak mówić? Przecież cię kochamy”. A ja poczułam, że to była tylko przyzwyczajenie – mówić „kochamy”, ale nie okazywać tego.
Bo miłość to działanie. To kiedy przychodzisz, kiedy dzwonisz, kiedy interesujesz się, czy mama ma w domu chleb.
Po tej rozmowie byli na mnie źli. Syn w ogóle nie przychodził przez kilka miesięcy. Córka pisała suche wiadomości. A ja siedziałam w kuchni i płakałam.
Nie, nie z powodu spadku – nie jestem aż tak bogata. Mam mieszkanie, dachę, trochę oszczędności. Bolało mnie to, że dla was pozostałam tylko źródłem tego spadku. Nie matką, nie bratnią duszą, ale kimś, kto kiedyś coś odda.
Próbowałam was usprawiedliwić: „Jesteście młodzi, macie dużo pracy, dzieci wymagają uwagi, życie płynie tak szybko”. Ale potem pomyślałam: dlaczego ja, kiedy byłam młoda, znajdowałam czas dla swoich rodziców?
Dlaczego po zmianie pracy biegłam do mamy, przynosiłam jej jabłka, siedziałam obok niej, słuchałam jej opowieści? Bo rozumiałam: mama jest tylko jedna. I nie będzie drugiej szansy.
Pewnego wieczoru poczułam się tak samotna, że zadzwoniłam do córki. „Córeczko, przyjedź, tak bardzo potrzebuję, żeby ktoś był przy mnie”.
A ona odpowiedziała: „Mamo, nie mogę, mamy z mężem plany. Przyjadę w przyszłym tygodniu”. Odłożyłam słuchawkę i pomyślałam: w przyszłym tygodniu może mnie już nie być.
Teraz piszę te słowa i myślę: może rzeczywiście powiedziałam to zbyt ostro. Może nie powinnam była grozić spadkiem. Ale co mi pozostaje?
Milczeć i umierać z samotności? Nie proszę o niemożliwe. Tylko o odrobinę ciepła. Bo przez te wszystkie lata oddawałam je bez reszty.
Czasami myślę, że może nie zostawię wszystkiego dzieciom, tylko wnukom. Oni są jeszcze bardziej szczerzy.
Przynajmniej cieszą się, kiedy daję im cukierki lub kupuję książkę. Może to właśnie oni będą o mnie dobrze wspominać.
A dzieciom chcę powiedzieć jedno: „Miłość do rodziców to nie słowa. To uwaga. To czas. A kiedy o tym pomyślicie, może być już za późno”.
Kiedy wsiadałam do pociągu, czułam taką radość, jakby świat znów nabrał kolorów. Torba była pełna…
Jechałam do niego z sercem przepełnionym ciepłem. Nie widzieliśmy się od kilku miesięcy, a ja…
Przebaczyć – to nie zawsze oznacza być silną. Czasem to po prostu strach przed tym,…
Mąż często wracał późno z pracy. Mówił, że to tymczasowe, że firma ma teraz trudny…
Nie kochałam mojego przyszłego męża. Mówię to bez wstydu, choć kiedyś bardzo się tego wstydziłam.…
Przeżyliśmy razem dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa lata pod jednym dachem — z tymi samymi…