Dorastałam z poczuciem winy. Towarzyszyło mi ono odkąd pamiętam. Mama zawsze powtarzała:
„Musisz być mądrzejsza, jesteś przecież dziewczynką”. Starałam się. Całe dzieciństwo spędziłam próbując być grzeczną, cichą i posłuszną.
Nie pozwalano mi się obrażać, nie pozwalano mi głośno mówić o swoich potrzebach. Mówiono mi: „Młodszy brat ma trudniej, jest chłopcem – ma prawo do więcej”. A ja miałam po prostu czekać, milczeć, znosić.
I znosiłam. Pomagałam mamie w domu, prałam, sprzątałam, gotowałam. Potem dorosłam – znalazłam pracę, wkroczyłam w życie.
Ale mama zawsze pozostawała głównym punktem ciężkości. Kiedy chorowała — brałam zwolnienie lekarskie, kiedy brakowało pieniędzy — pożyczałam lub oszczędzałam na sobie.
Nigdy nie prosiła wprost, ale patrzyła tak, że rozumiałam: muszę. Bo kto, jeśli nie ja?
A brat… Żył swoim życiem. Mógł nie dzwonić miesiącami, przyjeżdżał raz na wielkie święta — zawsze z pustymi rękami, z szerokim uśmiechem i obietnicami, o których zapominał już następnego dnia.
Mama promieniała, kiedy go widziała. Stół był nakryty, ciastka, ulubione potrawy, a ja patrzyłam z boku i nie mogłam zrozumieć — co zrobiłam źle?
Dlaczego za wszystkie moje starania nie dostaję choćby jednej trzeciej tej czułości, którą ona obdarza go za samą obecność?
Pewnego razu przypadkowo usłyszałam, jak mówi przez telefon do krewnej:
— Mam syna — złoto. Wszystko rozumie i nie mówi nic zbędnego. A córka — taka poważna, zawsze taka urażona…
Jakby mnie poparzyło. Stałam w korytarzu z zakupami ze sklepu, zmęczona po pracy, myśląc, że znowu przyjechałam, żeby przygotować jej kolację i sprawdzić ciśnienie. A ona tak o mnie mówi…
Próbowałam z nią porozmawiać. Powiedziałam jej kiedyś:
— Mamo, czasami myślę, że mnie nie kochasz.
Ona tylko machnęła ręką:
— Nie wymyślaj. Po prostu zawsze jesteś zbyt emocjonalna.
I to wszystko. Tym wszystko zostało powiedziane.
Nadal jej pomagam. Kupuję leki, opłacam media, wożę do lekarzy. Brat rzadko przyjeżdża i nadal z uśmiechem, bez odpowiedzialności. A ona nadal mówi sąsiadce:
— Kiedy przyjedzie mój syn, będzie mi łatwiej żyć.
I po raz kolejny nie pytam: a kim ja wtedy jestem?
Teraz mam nieco ponad czterdzieści lat. Mam swoją rodzinę, dzieci, pracę. Ale w środku mnie mieszka dziewczynka, która wciąż chce, żeby mama ją zauważyła. Żeby pogłaskała ją po głowie i powiedziała:
„Córeczko, jestem z ciebie dumna. Kocham cię”.
Ale to się chyba nie wydarzy. Czasami miłość to nie to, co dajesz, ale to, na co czekasz całe życie.