Rodzina rolników ze wsi Korczówka koło Białej Podlaskiej musieli zagazować stado 1200 gęsi.
Para zaciągnęła pożyczkę na założenie własnej fermy drobiu.
Okazało się jednak, że gęsi zostały zarażone ptasią grypą, więc całe stado musiało zostać zniszczone.
W takich warunkach hodowcy nie otrzymają odszkodowania – zgodnie z protokołem z sekcji zwłok hodowcy są pośrednio odpowiedzialni za zarażenie stada.
Na początku wszystko poszło dobrze – rodzina Wińscy zaciągnęła pożyczkę, założyła stajnię, kupiła gęsi i zaczęła je hodować.
– Weszliśmy w taki program Agencji Restrukturyzacji Rolnictwa, umożliwili nam modernizację obory. Zrobiliśmy wodę, poidła automatyczne, automatyczną linię paszową i weszliśmy w produkcję gęsi, po raz pierwszy – opowiada Piotr Wiński.
Gdy waga gęsi wzrosła do prawie 6 kilogramów, hodowcy zauważyli, że coś jest nie tak z ptakami – ich zachowanie było bardzo dziwne.
– Cały czas się chodzi, dzień i noc, przy małych. Później przy dużych też się chodzi cały czas: żeby się nie podziobały, żeby się nie podusiły. Czyli robota na okrągło – dodaje Krystyna Wińska.
Kiedy zadzwonili do weterynarza, okazało się, że zwierzęta mają ptasią grypę. Później przyjechała stacja sanitarno-epidemiologiczna i przymusowo wytępiła gazem całe stado.
– To już były duże gęsi, miały od 4,5 do 6 kilogramów. Kręciły się w kółko, niektóre i biegały, że to coś jest nienormalnego. I w internecie żona sprawdziła, że to są objawy ptasiej grypy. Przyjechały dwie panie z weterynarii, by zrobić sekcje. To już do soboty padło ponad dwadzieścia sztuk – wspomina pan Piotr.
– Zostali oni objęci przymusowym ubojem w związku z wykryciem ogniska ptasiej grypy. W ten sposób doszło do całkowitego wybicia stada gęsi, które jest ich głównym, a wydaje mi się, że nawet jedynym źródłem utrzymania – mówi adwokat Tomasz Gabryelczyk.
Obecnie ich dług wynosi ok. 60 tys. zł: na inkubator, firmę paszową, bank. Wszystko to zostało zrobione na kredyt. Para otrzymała od Inspekcji Weterynaryjnej nagrodę w wysokości 15 tys. zł za pomoc weterynarzom, ale ta pokryła tylko część zadłużenia.
– Ja zostałam potraktowana jak nie człowiek, wyśmiano mnie. Była taka pani z weterynarii, bardzo „miła”, która się śmiała, że ja płaczę. Zostałam płaczką, płaczką po gęsiach. Ja przy nich chodziłam dzień, noc, cały czas z nimi byłam. A później musiałam je zagazować. Do tej pory jeszcze się z tego nie pozbierałam – zaznacza pani Krystyna.
– Do dzisiaj źle się czuję, ponieważ pierwszy raz to robiliśmy. Te wszystkie nakazane, bioasekuracyjne warunki spełnialiśmy, inne także – twierdzi pan Piotr.
Obecnie, aby przeżyć, muszą pracować wszędzie tam, gdzie to możliwe, a para wychowuje dwójkę nastoletnich dzieci. Dlatego zamierzają walczyć w sądzie o wypłatę przynajmniej części odszkodowania.
Dlaczego żaden lekarz pogotowia nie pracuje w jednym z polskich miast
Dlaczego żaden lekarz pogotowia nie pracuje w jednym z polskich miast