Screen freepik
Spokojny, dojrzały, z dobrymi oczami – właśnie takiego zawsze sobie wyobrażałam obok siebie. Nie miałam dzieci, on miał córkę z poprzedniego małżeństwa – dziesięcioletnią Zuzię.
Wiedziałam o niej oczywiście. Widziałam zdjęcia, słyszałam historie, a kiedy o niej mówił, jego twarz łagodniała.
„To dobrze” – myślałam. – „Mężczyzna, który kocha swoje dziecko, to ktoś, komu można zaufać”.
Pierwsze tygodnie po ślubie były jak sen. Nowe mieszkanie, wspólne wieczory, plany na przyszłość. Aż pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, w korytarzu stała dziewczynka z walizką. Uśmiechnięta, trochę nieśmiała.
— Cześć — powiedziała. — Jestem Zuzia. Tata mówił, że będę tu mieszkać.
Zamarłam. Spojrzałam na Marka, który właśnie zdejmował płaszcz.
— Jak to… mieszkać? — zapytałam powoli, czując, że serce zaczyna mi bić szybciej.
Wzruszył ramionami. — Anna chce ułożyć sobie życie. A my i tak nie mamy dzieci. Zuzia może z nami zostać.
To zdanie przecięło powietrze jak nóż. „A my i tak nie mamy dzieci” — powtarzało mi się w głowie jeszcze długo po tym, jak wyszedł do kuchni.
Jakby brak mojego dziecka był wystarczającym powodem, by z dnia na dzień wprowadzić tu kogoś nowego, bez rozmowy, bez pytania, czy jestem gotowa.
Zuzia była urocza, naprawdę. Grzeczna, cicha, trochę zagubiona. Szybko zrozumiałam, że to nie jej wina. Ale między mną a Markiem pojawił się mur.
Próbowałam go nie widzieć, udawałam, że wszystko jest w porządku. Nakrywałam do stołu dla trzech osób, robiłam śniadania, odrabiałam z nią lekcje. A on – jakby odetchnął. Jakby właśnie tego chciał: kobiety, która zajmie się jego dzieckiem i domem.
Wieczorami, gdy zasypiała, siadałam w kuchni i patrzyłam w okno. Pamiętam jedną noc szczególnie dobrze. Padał deszcz, a ja trzymałam kubek z herbatą, który już dawno wystygł. Powiedziałam wtedy sama do siebie:
— Nie tak miało być.
Czułam, że powoli tracę swoje miejsce. Zuzia coraz częściej mówiła „tata i ja”, a ja byłam gdzieś obok – pomocna, obecna, ale niewidoczna. Mark nie widział w tym nic złego.
— Przecież jesteś taka dobra z dziećmi — mówił. — Widzisz, jak ona cię lubi.
A ja chciałam krzyknąć: „Nie chodzi o to, że mnie lubi! Chodzi o to, że nikt mnie o to nie zapytał!”. Ale nie krzyczałam. Milczałam.
Z czasem zaczęło mi brakować powietrza w tym domu. Czułam się jak gość we własnym życiu. Każda decyzja – szkoła, lekarz, wakacje – zapadała między nimi, a ja byłam tylko tłem. Pewnego dnia, gdy wróciłam wcześniej z pracy, usłyszałam rozmowę.
— Tata, a ona zostanie z nami na zawsze? — zapytała Zuzia.
— No pewnie. Przecież to nasz dom — odpowiedział z uśmiechem.
„Nasz dom” – pomyślałam gorzko. A gdzie w tym wszystkim ja?
Tego wieczoru postanowiłam porozmawiać. Usiadłam naprzeciw niego i spojrzałam mu w oczy.
— Wiesz, że nigdy mnie nie zapytałeś, czy chcę, żeby Zuzia z nami zamieszkała?
— Myślałem, że to oczywiste — odpowiedział spokojnie. — To moja córka.
— Ale ja też tu mieszkam — szepnęłam. — I to też mój dom.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, że nie rozumie. W jego oczach była mieszanina zdziwienia i złości.
— Przesadzasz. Przecież to dziecko. Nie wyrzucimy jej na ulicę.
— Nikt nie mówi o wyrzucaniu! — głos mi zadrżał. — Ale ja też mam uczucia. Chciałabym mieć wpływ na to, jak wygląda moje życie.
Po tej rozmowie zrobiło się między nami chłodno. Nie krzyczał, ale też nie przytulał. Przez kilka dni mówiliśmy tylko o codziennych sprawach. Zuzia czuła napięcie. Zaczęła częściej zamykać się w pokoju, czasem podchodziła i pytała:
— Ciociu, jesteś zła?
Uśmiechałam się i mówiłam:
— Nie, skarbie. Po prostu trochę zmęczona.
Aż pewnego popołudnia Anna przyszła po Zuzię. Stała w drzwiach, zakłopotana.
— Wiem, że to wszystko wyszło nagle. Ale chyba źle zrobiłam — powiedziała. — Ona powinna być ze mną.
I wtedy pierwszy raz od tygodni zobaczyłam w oczach Zuzi łzy. Przytuliłam ją mocno.
— Zawsze możesz tu przyjść, dobrze? — szepnęłam.
— Dobrze — odpowiedziała, ocierając nos.
Kiedy drzwi się zamknęły, w domu zrobiło się cicho. Mark stał przy oknie, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
— Może powinienem był zapytać cię wcześniej — powiedział w końcu.
— Może — odpowiedziałam. — Ale już się stało.
Nie wiem, czy to był koniec, czy początek czegoś nowego. Ale tej nocy po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie. Bez poczucia, że
ktoś żyje moim życiem za mnie.
Bo miłość to nie tylko wspólne mieszkanie i wspólne śniadania. To także rozmowa, szacunek i decyzje podejmowane razem. A jeśli jedno
z nas zaczyna decydować za dwoje – wtedy nawet najpiękniejszy dom przestaje być domem.
Mama zadzwoniła już w poniedziałek. Jej głos, jak zwykle, brzmiał trochę spięcie, ale z nutą…
Od zawsze marzyliśmy o własnym kawałku ziemi. O miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta,…
Zawsze uważałam, że pomoc rodzicom to coś naturalnego. Mój mąż miał z nimi szczególną więź…
Zawsze wracałam z pracy późno. Mój mąż od dawna przywykł do tego, że wieczory spędzamy…
Kiedy w niedzielę przyszła do nas teściowa, naprawdę się ucieszyłam. Dzieci skakały z radości, mąż…
Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę własnemu mężowi. Nie pieniędzy, nie pracy, nawet nie…