Screen freepik
Powiedziałam, że mam swoje sprawy, dzieci, pracę i obowiązki, że nie mogę co tydzień porzucać wszystkiego i biec do niej na każde zawołanie.
Mama westchnęła tylko ciężko, jakby to westchnienie miało nieść całą gorycz ostatnich lat.
„Przecież jestem twoją mamą i to mnie powinnaś pomagać w pierwszej kolejności” — odpowiedziała, a we mnie aż coś drgnęło.
Ten ton, mieszanka wyrzutu, pretensji i oczekiwania, towarzyszył nam, odkąd pamiętam. I za każdym razem sprawiał, że czułam się jak mała dziewczynka, która znów zrobiła coś nie tak.
Wracałam do domu z dziwnym ciężarem na sercu. W głowie kołatały jej słowa, a w uszach brzmiało to charakterystyczne: „Powinnaś”.
Jakby moje życie, moje bieganie między pracą, przedszkolem, obiadem i rachunkami było tylko dodatkiem do jej potrzeb.
Jakby dorosłość, którą osiągnęłam, była dla niej czymś umownym, nieprawdziwym, bo przecież „mama zawsze najważniejsza”.
Próbowałam to wszystko od siebie odsunąć, ale wieczorem wróciło, kiedy siedziałam na kanapie, słuchając, jak mąż kąpie dzieci.
W mieszkaniu unosił się zapach pianki do kąpieli, a ja nagle przypomniałam sobie czasy, kiedy sama byłam mała i jak to mama prowadziła mnie za rękę przez sklepy, pilnując, żebym niczego nie zgubiła po drodze.
„Kiedyś byłaś moją całym światem” — powiedziała do mnie kiedyś. I może właśnie dlatego teraz tak boleśnie znosi fakt, że nie jestem już tylko jej.
Ale życie dorosłych ma swoje prawa. „Nie mogę być w dwóch miejscach naraz” — powtarzałam sobie w myślach, próbując usprawiedliwić decyzję.
Przecież mam rodzinę, która też mnie potrzebuje. Nie mogę tygodniami krążyć jak satelita wokół mamy i jej zakupów.
Ona nie jest schorowana, nie jest niesamodzielna, chodzi sama, zna każdy kąt naszego osiedla. Ale jeśli raz pomożesz, drugi, trzeci — szybko staje się to normą, rutyną, oczekiwaniem.
Mama jednak patrzyła na to zupełnie inaczej. Dla niej każda moja odmowa była jak osobista zdrada, jak dowód, że już jej nie kocham tak jak dawniej.
„Dzieci są niewdzięczne” — rzuciła ostatnio, niby w żartach, ale ja dobrze znam jej „żarty”. One zawsze miały w sobie więcej prawdy niż żartobliwości.
Następnego dnia zadzwoniła znowu. Już po tonie jej głosu zrozumiałam, że nie chce rozmawiać o zakupach, tylko o tym, czy jestem „zła” na nią.
Tłumaczyłam spokojnie, że tak nie jest, że po prostu czasem nie mam kiedy, że życie mnie pędzi zbyt szybko. Ale ona tylko powtarzała:
„Ja wszystko rozumiem, ale ja jestem twoją mamą. Dzieci mają obowiązek pomagać”.
Obowiązek. Słowo, które potrafi zranić bardziej niż jakiekolwiek inne. Bo miłość przecież nie powinna być obowiązkiem.
Wieczorem, gdy dom ucichł, długo o tym myślałam. Może nasz konflikt nie był o zakupy. Może chodziło o coś znacznie głębszego, o to, że moja mama nie potrafi pogodzić się z tym, że jej córka jest już dorosłą kobietą, która ma własne życie.
Że jestem matką, żoną, kobietą, która musi dzielić siebie na części. Że nie jestem w stanie dać jej tyle uwagi, ile kiedyś.
A może to ja czegoś nie rozumiem? Może starość naprawdę zaczyna ją doganiać, choć jeszcze tego nie widać? Może te zakupy były tylko pretekstem do poczucia bliskości, którego nie umie nazwać?
Tyle że ja też mam swoje granice. Zbyt długo czułam się rozdarta między tym, co „powinnam” według niej, a tym, co muszę według życia.
Kilka dni później pojechałam do niej bez zapowiedzi. Siedziała przy stole, obierała jabłko, a kiedy mnie zobaczyła, w jej oczach pojawiło się to znajome, miękkie światło.
„Myślałam, że się obraziłaś” — powiedziała cicho. „Nie obraziłam się, mamo. Tylko czasem naprawdę nie wyrabiam”. Pokiwała głową, ale nie wiem, ile tak naprawdę zrozumiała.
Usiadłyśmy obok siebie. Nie rozmawiałyśmy o zakupach. Nie rozmawiałyśmy o obowiązkach. Po prostu siedziałyśmy. I wtedy zrozumiałam: ona nie chce mojej pomocy. Ona chce mnie. Mojej uwagi, obecności, bliskości, choćby na chwilę.
Może więc nie chodzi o zakupy. Może chodzi o to, żeby ktoś czasem usiadł obok i powiedział: „Nie jesteś sama”.
A ja — między pracą, obiadem, praniem i dziećmi — czasem o tym zapominam.
Ale obie uczymy się na nowo. Ona — jak żyć, kiedy dorosła córka nie jest już obok na każde skinienie. A ja — jak być córką, żoną i matką, nie gubiąc przy tym siebie i nie tracąc tej, która pierwsza nauczyła mnie chodzić.
I może to właśnie jest najtrudniejsze dorosłe zadanie.
Długo wahałam się, zanim przekroczyłam próg tego cichego, trochę sterylnego miejsca o zapachu leków i…
Nigdy nie przypuszczałam, że starość potrafi podejść tak cicho. Budzisz się pewnego ranka i widzisz…
Przez całe nasze małżeńskie życie wierzyłam, że jeśli coś ma się rozpaść, to przynajmniej zobaczę…
Nigdy nie myślałam, że w wieku 55 lat można znów poczuć się jak dziewczyna, której…
Od dawna zauważyłam, że nasza siostrzana więź zaczyna gasnąć. Kiedyś codziennie do siebie dzwoniłyśmy, śmiałyśmy…
Już od miesiąca prosiłam męża, żeby zrobił remont w kuchni. Tylko miesiąc, a dla mnie…