Pewna kobieta chciała kupić ogród. Niedaleko miasta, mały ogródek z małym domkiem. Długo oszczędzała, pracowała na dwa etaty siedem dni w tygodniu. Oszczędzała.
I wtedy znalazła ogłoszenie: malutka działka z roślinami, jabłonie, porzeczki, maliny, wiśnie! Trzy akry i dom z paneli. A kosztował tyle, co moje oszczędności.
Kobieta pojechała autobusem, obejrzała i była pod wrażeniem. Wróciła do domu zainspirowana. Nie mogła się powstrzymać przed powiedzeniem sąsiadce, że będzie miała ogród!
Jabłonie, porzeczki, wiśnie! Świeże powietrze! Dom!
A sąsiad kpiąco zapytał, jak zamierzam uprawiać ogród, mówiąc, że mam sześćdziesiąt lat i ile jeszcze lat zostało mi do pracy z łopatą i grabiami? I jak ja będę jeździć zatłoczonym autobusem na wieś, skoro muszę sadzić, podlewać, kopać, pielić i remontować dom?
Cóż, jeśli mi się poszczęści, pojadę tam na jakieś dziesięć lat, o ile zdrowie pozwoli. Będę tam pracował do woli, a potem będę musiał sprzedać ogród. Odziedziczy go mój syn, ale tylko synowi w Warszawie ten ogród będzie potrzebny.
Kobieta zażartowała, pożegnała się, poszła do domu i rozmyślała. Nie zastanawiała się nad tym, ile ma lat. No, sześćdziesiąt i sześćdziesiąt. Ale to dużo, uświadomiła sobie nagle.
A kiedy ma się dużo lat, nie zostaje ich wiele. A przynajmniej za mało energicznych, aktywnych lat, kiedy można dygotać w upale w autobusie, podlewać grządki, hodować kwiaty…
A jeśli zachorujesz? I co z tego, że na starość będziesz podziwiać ogród, będziesz musiał jeździć do szpitali. Ile aktywnego życia nam zostało? Nie ma sensu wydawać oszczędności na ogród.
Czas już minął. Trzeba dożyć starości w zadbanym mieszkaniu, z przychodnią w pobliżu. Oglądać telewizję i siedzieć cicho na kanapie. Jaki ogród, autobus, czereśnie? To są spóźnione marzenia.
To najwyżej za dziesięć lat, albo i mniej… Jak to się stało, że zapomniała, ile ma lat? Marzenie spełniło się za późno. Nie było już takiej potrzeby… Ta kobieta kupiła ogród.
W nocy nie spała, myślała, trochę płakała. A następnego dnia kupiła. Zaczęła kopać, podlewać, organizować wszystko; zasiała grządki z marchewką i cebulą, groszkiem i burakami…
Wypielęgnowała drzewa i krzewy. Malowała dom, jeździła autobusem, było dobrze, całkiem wygodnie! Była na emeryturze.
Wieczorami siadała na werandzie, patrzyła na kwitnące drzewa, na złote wieczorne niebo: jak miło! Jadła agrest: dojrzały, soczysty, szmaragdowozielony, z puszystą skórką… Jej agrest. A jesienią przyniosłam sąsiadce wiadro żółtych miodowych jabłek: zrobiłam je! Aromat jest tak niebiański, jabłka są słodkie i słodkie. Częstuj się!
A sąsiadka wzięła jabłko, powąchała, pogłaskała… I powiedziała nieśmiało: „Czy mógłbyś zaprosić mnie choć raz do swojego ogrodu? W mieście jest duszno. I samotnie. Pomogę ci wziąć to, czego potrzebujesz i pomogę ci w ogrodzie; jestem silna. Mam tylko sześćdziesiąt pięć lat, jestem silny. Zaproś mnie, dobrze? Chcę być w ogrodzie, jestem ze wsi”.
I zaczęli podróżować razem. Razem jest przyjemniej! Udało im się dobrze wykonywać swoją pracę, a wieczorami siedzieli razem na werandzie. Nie zastanawiali się, ile czasu im zostało. Nikt tego nie wie.
Po prostu podziwiali ogród. A sąsiadka zamiast plotek i ponurych wieści opowiadała, jak chronić jabłonie przed szkodnikami. I jaki pyszny dżem można zrobić z liści wiśni. Agrest jest dobry na serce! A ogród jest dobry dla ciebie. I trzeba żyć. I nie liczyć lat.