Odwołałem ślub, kiedy dowiedziałem się, że ona ma dziecko. Nie potrzebuję cudzych dzieci, chciałem żyć dla siebie.
Stała przede mną, blada jak ściana, ściskając dłońmi rąbek sukni.
— Mówiłeś, że mnie kochasz — szepnęła — mówiłeś, że to między nami poważna sprawa…
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Wiedziałem tylko jedno: nie jestem gotowy.
Nie jestem gotowy budzić się obok cudzego dziecka, słuchać czyichś krzyków w środku nocy, czuć ciągły obowiązek, którego nie wybrałem.
Wydawało mi się, że mam prawo do spokoju, do młodości, do życia bez ciężarów, których sam nie stworzyłem.
Poznaliśmy się wiosną, kiedy wszystko wokół pachniało bzem i nowymi początkami. Była dobra, szczera, trochę smutna.
Należała do tych, którzy nie mówią dużo, ale kiedy mówią, każde słowo ma znaczenie. Jej uśmiech był ciepły, a oczy miały głębię, w której widziałem zarówno ból, jak i mądrość.
Nie pytałem o przeszłość. Wydawało mi się, że liczy się tylko teraźniejszość. Chodziliśmy do kina, piliśmy kawę na ławce nad rzeką, planowaliśmy wycieczkę w góry. A potem pewnego dnia powiedziała:
— Jest jedna rzecz, o której muszę ci powiedzieć.
Spojrzałem na nią i zażartowałem, że pewnie kiedyś była mężatką.
— Tak — odpowiedziała spokojnie. — I mam dziecko.
Cisza. Potem krótkie:
— Ile ma lat?
— Sześć. Córka.
Roześmiałem się wtedy nerwowo, jakby odpędzając coś niewygodnego. Ale w środku coś we mnie pękło.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Przed oczami miałem jej twarz, uśmiechniętą, a jednocześnie pełną winy.
Przypomniałem sobie, jak rozmawialiśmy o przyszłości, jak pytała mnie, czy kocham dzieci, a ja wtedy bez wahania odpowiedziałem:
„Oczywiście, że kocham, o ile nie są moje”.
Teraz ten żart brzmiał okrutnie.
Następnego dnia nie poszedłem do niej. Potem kolejny dzień, i kolejny. Dzwoniła, a ja nie odbierałem. W końcu napisała krótką wiadomość: „Nie musisz być z nami. Po prostu bądź szczery”.
Długo zastanawiałem się nad tymi słowami. „Z nami”… to znaczy „z nią i dzieckiem”. Nigdy nie sądziłem, że miłość może przyjść w takiej formie – nie w czystej, nowej postaci, ale wraz z przeszłością, z małym życiem, które już istnieje.
Mama, słysząc, że chcę się ożenić, zapytała:
— A kim ona jest? Ma dziecko?
Milczałem. A ona od razu powiedziała:
— Nie wiąż się z tym, synu. To nie jest twoje. Z czasem znienawidzisz zarówno ją, jak i to dziecko. Żyj spokojnie, znajdziesz sobie kogoś bez „historie”.
Wtedy podjąłem decyzję. Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że nie będzie ślubu. Milczała. Potem cicho powiedziała:
— Wiedziałam. Jesteś dobry, ale nie dojrzałeś jeszcze do prawdziwej miłości.
Po tej rozmowie długo chodziłem bez celu po mieście. Wydawało mi się, że postąpiłem słusznie. Ale z jakiegoś powodu nie czułem ulgi.
Tylko pustka. Myślałem o tym, że ona teraz pewnie kładzie córkę spać, czyta jej bajkę, a w pokoju, w którym kiedyś stał nasz wspólny kubek, wszystko jest na swoim miejscu — beze mnie.
Minęło pół roku. Próbowałem żyć tak jak wcześniej: spotykałem się z przyjaciółmi, podróżowałem, nawiązywałem nawet krótkie znajomości.
Ale za każdym razem, gdy widziałem mamę z dzieckiem w parku, czułem, jak coś ściska mi się w środku. Nie z żalu, ale ze świadomości, że być może straciłem coś prawdziwego, czego już nie odnajdę.
Niedawno przypadkowo spotkaliśmy się w sklepie. Stała przy półce z mlekiem, a obok niej dziewczynka z dwoma warkoczykami. Trzymała ją za rękę i uśmiechała się. Widząc mnie, nie zdziwiła się, tylko skinęła głową.
— Cześć. Jak się masz?
— Dobrze — odpowiedziałem, choć w rzeczywistości słowa utknęły mi w gardle.
— To twoja córka? — zapytałem, choć znałem odpowiedź.
— Tak. Mariuszka.
Dziewczynka spojrzała na mnie jasnymi oczami i cicho powiedziała:
— Mama mówi, że kiedyś nas kochałeś.
Poczułem, jak coś pali mnie w gardle. Chciałem coś odpowiedzieć, ale nie mogłem.
Uśmiechnęła się smutno:
— Nie martw się. Jesteśmy szczęśliwi. Wszystko ułożyło się tak, jak powinno.
I odeszła.
A ja stałem pośrodku tego zwyczajnego sklepu, pośród zgiełku ludzi i po raz pierwszy od dawna zrozumiałem, że prawdziwe życie nie polega na wygodzie i „byciu gotowym”. Chodzi o miłość, która nie pyta, ile masz czasu, siły czy obaw. Albo jest, albo jej nie ma.
A moja była. Ale sam ją puściłem.
