Odmówiłem nazwania teściowej „mamą” podczas święta i nawet nie wiedziałem, że żona tak zareaguje. Teraz przygotowuję się do rozwodu

Ten dzień miał być zwykłym świętem rodzinnym — urodzinami mojej teściowej. Kupiłem kwiaty, pudełko czekoladek, założyłem nawet koszulę, której nie lubię — bo jest z tych „na specjalne okazje”.

Żona biegała po mieszkaniu, zbierała talerze, serwetki, sprawdzała prezent, jakby to było jakieś ważne spotkanie, a nie domowa uroczystość.

Martwiła się, żeby wszystko było idealne, a ja po prostu chciałem, żeby wieczór minął bez kłótni.

Szliśmy razem, trzymając się za ręce, chociaż między nami już dawno nie było tej ciepłej atmosfery, która kiedyś panowała.

Święto zaczęło się normalnie. Teściowa przywitała nas w drzwiach — uśmiechnięta, w jasnej sukience, mówiąc te same słowa, co zawsze:

Screen freepik

„Wejdźcie, moi drodzy!” W pokoju pachniało świętem — pieczonym mięsem, sałatkami, świecami.

Zebrali się wszyscy: jej krewni, przyjaciele, nawet kuzynka żony, którą widziałem tylko raz w życiu. Starałem się zachować spokój, ale coś ściskało mnie w środku za każdym razem, gdy teściowa dokuczała:

„Ojej, nasz zięć jest dziś taki cichy, pewnie dlatego, że nie ma pomocy mamy!” Lubiła te swoje żarty, a mi było niezręcznie.

Kiedy nadszedł czas toastów, wszyscy po kolei wstali, mówili coś miłego — ktoś dziękował, ktoś wspominał dzieciństwo. Żona siedziała
obok, trzymała mnie za rękę i cicho szepnęła:

— Kiedy nadejdzie twoja kolej, nie zapomnij powiedzieć „mamo”.

— Komu? — nie zrozumiałem.

— Mojej mamie, oczywiście. To będzie miłe.

— Ale ona nie jest moją mamą — odpowiedziałem spokojnie.

— Co z tym, nie możesz po prostu raz powiedzieć? To znak szacunku!

Zamilkłem. A kiedy nadeszła moja kolej, podniosłem kieliszek i powiedziałem:

— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, pani Olena. Życzę zdrowia, spokoju i spełnienia wszystkich marzeń.

W pokoju zapadła cisza. Teściowa uśmiechnęła się wymuszenie, a żona odwróciła wzrok. Wszyscy jakby czekali na to „mamo”, jakby to było coś obowiązkowego, ale nie mogłem się zmusić, żeby to powiedzieć.

Może ktoś powie, że to bzdura. Ale ja nie lubię fałszu. Trudno mi nazywać „mamą” osobę, która od pierwszego dnia mnie nie akceptowała.

Po świętach żona prawie nie rozmawiała ze mną. W samochodzie cisza była cięższa niż jakiekolwiek słowa. W końcu powiedziała:

— Mógłbyś chociaż czasami zrobić coś dla mnie, a nie zawsze upierać się przy swoim.

— Przyszedłem, pogratulowałem, kupiłem prezent. Czego jeszcze potrzeba?

— Szacunku.

— Szacunek to nie słowa — odpowiedziałem. — To sposób, w jaki traktujemy się nawzajem.

Milczała. A potem powiedziała cicho, prawie szeptem:

— Wstydzę się za ciebie.

Te słowa zabolały. Starałem się tego nie okazać, ale w środku wszystko się zawaliło. Patrzyła przez okno, a ja widziałem łzy błyszczące w jej oczach.

W tym momencie zrozumiałem, że coś między nami pękło. Nie dlatego, że nie nazwałem teściowej „mamą”, ale dlatego, że już się nie rozumiemy.

Następnego dnia nie podała mi kawy, jak zwykle.

Nie zapytała, dokąd idę, nie powiedziała „miłego dnia”. Tylko zimna cisza. Wieczorem, kiedy wróciłem, jej rzeczy częściowo zniknęły z szafy.

Na stole leżała notatka: „Nie mogę żyć z człowiekiem, który nie szanuje mojej rodziny”.

Siedziałem długo w milczeniu. W głowie krążyły mi jej słowa – „szanować moją rodzinę”. A kto szanował moją? Kto mnie rozumiał?

Przecież starałem się, znosiłem, żartowałem, pomagałem. Ale dla niej wszystko mierzyło się jednym słowem – „mamo”.

Minęło kilka tygodni. Nadal mieszka u matki. Kilka razy rozmawialiśmy przez telefon — spokojnie, bez kłótni. Ale każda rozmowa kończy się tak samo: „Sam wszystko zniszczyłeś”. Może ma rację. A może po prostu nigdy nie byliśmy ludźmi, którzy naprawdę się słuchają.

Teraz zbieram dokumenty. Nie dlatego, że chcę rozwodu, ale dlatego, że widzę, że nie będzie powrotu. Zaczęliśmy mówić różnymi językami. Dla niej rodzina to „jedna wielka rodzina”. Dla mnie to szczerość, bez fałszu.

Czasami myślę, że może naprawdę powinienem był po prostu wypowiedzieć to słowo. „Mamo”. Dla spokoju. Dla pozoru. Ale potem przypominam sobie, jak kiedyś rzuciła frazę: „Moja córka mogła znaleźć kogoś lepszego”.

I rozumiem – postąpiłem słusznie. Bo nazywanie „mamą” osoby, która cię nie zaakceptowała, to tak samo, jak oszukiwanie samego siebie.

Nie wiem, co będzie dalej. Ale teraz rozumiem jedno – małżeństwo nie rozpada się z powodu wielkich zdrad. Niszczą je drobiazgi, słowa, których nikt nie chciał usłyszeć, oczekiwania, których nikt nie wyjaśnił.

A może najgorsze jest to, kiedy dwoje ludzi żyje obok siebie, ale nie widzi, że już dawno stali się obcymi sobie ludźmi.

Mój syn powiedział, że nie ożeni się z Martą, nawet wiedząc, że jest w ciąży: „Chcesz sama wychowywać wnuczkę, moje życie dopiero się zaczyna”

Tata napisał do mamy wiadomość, że odchodzi od niej do cioci Joanny, że nie chce już z nią mieszkać. Babcia ucieszyła się, słysząc to: „Już dawno trzeba było tak postąpić”

Mąż nawet nie podziękował mi za syna, a teściowa powiedziała, że chcieli wnuczkę: „Czego chciałaś, futra czy medali”