Ciekawostki

Nigdy nie pomyślałabym, że nie zaproszą mnie na ślub. Lubiłam Kasię jak własną córkę i wierzyłam w ich miłość, chociaż sama byłam samotna

Zawsze uważałam się za osobę, która miała szczęście do ludzi. Może nie do mężczyzny, bo życie tak się potoczyło, że zostałam sama, ale do syna – bez wątpienia.

Mateusz był moją dumą. Spokojny, uważny, nigdy nie był niegrzeczny, miał ciepłe oczy, w których było coś z ojca, ale bez jego chłodu.

Kiedy przedstawił mi Kaszę, wydawało mi się, że w końcu wszystko ułożyło się tak, jak powinno.

Patrzyłam, jak bierze go za rękę, jak promienieje, kiedy on mówi, i wydawało mi się, że widzę prawdziwą miłość — taką, o jakiej teraz można tylko w filmach.

Od pierwszego dnia ją zaakceptowałam. Nawet powiedziałam kiedyś sąsiadce: „Mam szczęście do synowej! To nie dziewczyna, to złoto”.

Screen freepik

Śmiała się, nazywała mnie „mamą”, przytulała, pomagała w zakupach, a ja wierzyłam, że to początek wielkiej przyjaźni.

Wiedziałam, że są młodzi, że przed nimi wiele trudności, ale wierzyłam — jeśli jest miłość, reszta nie ma znaczenia.

Kiedy zaczęli mieszkać razem, starałam się nie wtrącać. Przyjeżdżałam tylko wtedy, gdy mnie wzywali, przynosiłam ciasta, które Mateusz lubił od dzieciństwa, i patrzyłam, jak się śmieją, jak Kasia poprawia mu kołnierzyk koszuli przed wyjściem. Wtedy myślałam:

„Najważniejsze, żeby go doceniała”. I wierzyłam, że go docenia.

Potem zaczęły się drobiazgi. Rzadziej dzwoniła. Na moje wiadomości odpowiadała krótko: „Tak, wszystko w porządku”.

Wydawało mi się, że to po prostu zajętość, praca, życie. Ale kiedy pewnego razu zapytałam, czy pomóc w przygotowaniach do zaręczyn, odpowiedziała sucho:

„Sami wszystko załatwimy, ale dziękujemy”.

Poczułam, jakby coś cicho kliknęło w środku.

Ale nie obraziłam się. Pomyślałam: są młodzi, chcą sami. Tak powinno być. Ale kiedy nadszedł dzień, w którym Mateusz zadzwonił i powiedział, że już wyznaczyli datę ślubu, nie powstrzymując się, rozpłakałam się z radości.

— „Synu, jestem taka szczęśliwa! W końcu zobaczę, jak prowadzisz ją do ołtarza” — powiedziałam wtedy.

Milczał przez chwilę, a potem cicho dodał:

— „Mamo, jest jedno „ale”…”

Nie wiedziałam jeszcze, co usłyszę, ale w sercu poczułam chłód.

„Rodzice Kasi chcą, żeby ślub był tylko dla młodych. Bez krewnych. Tylko przyjaciele. Taki format”.

„Jak to – bez krewnych? A ja?”

„Mamo, nie obrażaj się… Przyjedziemy później. Razem wszystko świętujemy”.

Wydawało mi się, że świat się zatrzymał. Stałam przy oknie, patrzyłam, jak wiatr kołysze zasłonami, i nie mogłam w to uwierzyć. Nie zaproszą?

Mnie, matki? Mnie, która przez całe życie byłam przy nim, kiedy chorował, kiedy upadał, kiedy nie miał nadziei?

Mnie, która gotowałam barszcz, kiedy uczył się nocami, która trzymała go za rękę, kiedy go bolało? Mnie, która pokochałam Kaszę jak własną córkę?

Tego wieczoru długo siedziałam w kuchni. Przed sobą miałam filiżankę zimnej herbaty, a w głowie rozbrzmiewały jego słowa:

„Przyjedziemy później”. Jak to później? Po tym, co powinno być świętem dla nas wszystkich? Wyobraziłam sobie, jak tańczą pierwszy taniec, jak ktoś z gości krzyczy „Gorkie!”, a mnie tam nie ma. I wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam się naprawdę samotna.

Następnego dnia jednak zadzwoniłam do Kasi. Głos mi drżał, ale starałam się zachować spokój:

— „Kochanie, nie rozumiem. To przecież twoje wesele. Czy rodzina nie powinna być przy tobie?”

Przez kilka sekund milczała, po czym odpowiedziała chłodno:

— „Po prostu chcemy uniknąć napięcia. To nasz dzień. To nic osobistego”.

„To nic osobistego” — te słowa były jak lód. Przecięły mi duszę. Jak to „nic osobistego”, skoro chodzi o serce, rodzinę, matkę?

Przez tydzień nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Ludzie pytali: „Kiedy ślub?”, a ja odpowiadałam: „Już niedługo”. I uśmiechałam się, choć w środku wszystko krzyczało.

Kiedy nadszedł ten dzień, wyszłam z domu do parku. Usiadłam na ławce i patrzyłam na gołębie biegające po ziemi.

Wyobrażałam sobie, jak stoją teraz przed księdzem, jak on mówi „tak”, a ja jestem gdzieś daleko, jak zbędna. Łzy same spływały mi po policzkach.

Chciałam krzyknąć: „Kochałam cię, Kaszo! Wierzyłam, że jesteś moją rodziną!”

Wieczorem zadzwonił syn. Jego głos był radosny:

„Mamo, wszystko poszło świetnie. Jesteśmy tacy szczęśliwi!”

Odpowiedziałam cicho:

„Cieszę się, synu. Życzę wam szczęśliwego życia”.

Powiedział jeszcze kilka ciepłych słów, ale ja już prawie nie słuchałam. Bo wiedziałam: coś między nami się zepsuło.

Minęły trzy miesiące. Przyjechali razem, przywieźli kwiaty, prezenty. Kasza pocałowała mnie w policzek, uśmiechała się jak zawsze, ale w jej oczach nie widziałam już ciepła.

Może naprawdę nie chciała nic złego. Może po prostu nie rozumiała, że ten dzień był dla mnie nie mniej ważny niż dla nich.

Nauczyłam się nie czekać. Uczę się akceptować. Ale każdej nocy, kiedy kładę się spać, myślę: „Czy naprawdę prosiłam o zbyt wiele?

Tylko o to, żeby być przy moim synu, kiedy się żeni. Tylko o to, żeby poczuć, że nadal jestem potrzebna”.

A wtedy w ciemności mówię sobie:

„Nie martw się, Marto. Przetrwałaś całe życie. Przetrwasz i to”.

I zasypiam z nadzieją, że kiedyś zrozumieją, jak bolesne jest wykluczenie z tego, o czym marzyłam całe życie — bycia częścią ich szczęścia.

Kochanka urodziła dziecko i powiedziała, że zrobiła to wyłącznie dla siebie. A wczoraj zadzwoniła do mnie i powiedziała, że powie o tym mojej żonie

Mama chciała, żebym ją zabrała do siebie, ponieważ jej emerytura nie wystarcza na życie, a mąż jest przeciwny: „Niech idzie mieszkać do brata, zostawiła mu mieszkanie”

Pozwoliłam przyjaciółce zamieszkać u mnie na pewien czas, ale ona mieszka już dwa miesiące i nie zamierza się wyprowadzać. A ja mam swoje życie i nie chcę z niego rezygnować

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts

Mój mąż spędza wszystkie święta ze swoją matką, a ja zostaję sama z córką w domu. To dziwna decyzja, biorąc pod uwagę, że ma rodzinę

Pamiętam ten dzień, kiedy po raz pierwszy poczułam, że nasze święta przestały być wspólne. Zimą,…

21 godzin ago