Miałam wielu znajomych, zawsze gdzieś mnie zapraszano — a to na kolację, a to na weekend za miastem.
Lubiłam być w centrum, lubiłam, gdy mężczyźni odwracali głowy, a kobiety szeptały coś po kątach. Czułam się wtedy potrzebna, młoda, silna.
Nie myślałam o przyszłości. O dzieciach, o starości, o tym, że przyjdzie dzień, gdy zostanę sama. Wszystko wydawało się tak dalekie, że aż nierealne.
„Po co myśleć o tym, co będzie za dwadzieścia lat?” – mówiłam przyjaciółce. – „Teraz żyjemy!”. I żyłam. Do utraty tchu, do ostatniej chwili, kiedy świat wydawał się kręcić wokół mnie.
Dzieci rosły. Nie miałam dla nich tyle czasu, ile powinnam. Zawsze coś było ważniejsze – praca, spotkanie, nowa znajomość, kolejny weekend „tylko dla mnie”.
Mówiłam sobie, że przecież robię to też dla nich. Że muszą widzieć, że mama jest silna, niezależna, że ma swoje życie. Ale dziś wiem, że to były tylko wymówki.
Teraz, kiedy siedzę sama w swoim mieszkaniu, słyszę tylko zegar tykający w pustym pokoju. Zegar, który kiedyś denerwował mnie swoim dźwiękiem, a dziś jest jedynym towarzyszem moich dni.
Syn mieszka w innym mieście, ma swoją rodzinę, swoje obowiązki. Córka jest zajęta karierą. „Mamo, zadzwonię w weekend” – mówi, a ja czekam. Czasem tydzień, czasem dwa.
Nie mam pretensji. Wiem, że każdy ma swoje życie. Ale kiedyś myślałam, że dzieci to zawsze będą dzieci. Że przyjdą, zapytają, jak się czuję, że razem wypijemy herbatę, posiedzimy w ciszy. A dziś nawet nie wiem, jak pachnie herbata, którą zaparzył ktoś inny.
W zeszłym miesiącu popsuł mi się kran w kuchni. Przez dwa dni próbowałam naprawić go sama, aż w końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do syna.
„Mamo, naprawdę nie mam czasu. Zadzwoń po hydraulika.” To było jak uderzenie. Nie jego słowa, tylko to, że miał rację. Nie ma obowiązku rzucać wszystkiego, by ratować moją codzienność.
Ale w głębi duszy czułam żal – że nie potrafiłam wychować ich tak, by chcieli być blisko, nie z obowiązku, tylko z potrzeby serca.
Pamiętam, jak kiedyś sąsiadka mówiła: „Nie zapominaj o rodzinie, bo to oni kiedyś będą przy tobie.” A ja wtedy śmiałam się, machnęłam ręką.
Wydawało mi się, że rodzina zawsze będzie — niezależnie od wszystkiego. Teraz widzę, jak się myliłam.
Wczoraj wieczorem, siedząc przy stole, spojrzałam na stare zdjęcie. Jest na nim młoda kobieta — ja. Uśmiechnięta, z błyskiem w oczach, pewna siebie. Obok dzieci – trzymają mnie za ręce, śmieją się. Nie pamiętam, kto wtedy robił zdjęcie, ale pamiętam ten dzień.
Było lato. Poszliśmy nad jezioro, a ja cały czas rozmawiałam przez telefon. Dzieci chciały, żebym popływała z nimi, ale ja powiedziałam:
„Zaraz, tylko dokończę rozmowę.” Nie dokończyłam. Rozmowa się przeciągnęła, a one poszły same. I tak było zawsze – one czekały, a ja miałam „coś ważnego”.
Teraz one nie czekają. To ja czekam. Czekam na telefon, na odwiedziny, na uśmiech, którego nikt nie widzi.
„Mamo, może przyjedziesz do nas na święta?” – zapytała niedawno córka. To było po raz pierwszy od kilku lat. W głosie miała coś, czego dawno nie słyszałam – troskę. Może to był przypadek, a może… może wreszcie zauważyła, że matka też potrzebuje ciepła.
Zgodziłam się od razu. Nie dlatego, że chciałam być potrzebna, ale dlatego, że wreszcie zrozumiałam: rodzina to nie luksus, to sens.
Że te wszystkie lata, które poświęciłam na siebie, były jak bieg w kółko – bez celu, bez domu na końcu drogi.
Dziś wiem, że starość nie jest karą. To rachunek, który wystawia życie. Jeśli nie inwestowało się w ludzi, w relacje, w miłość – nie ma z czego żyć na emeryturze serca.
Kiedy więc zaparzyłam dziś herbatę, nalałam ją do dwóch filiżanek. Jedna czeka. Może zadzwonią. Może nie. Ale wiem, że jeśli jeszcze raz mogłabym coś zmienić – nauczyłabym się być z nimi wtedy, gdy mnie naprawdę potrzebowali. Nie kiedy było mi wygodnie.
Bo miłość nie jest wtedy, gdy mówimy o niej. Miłość jest wtedy, gdy zostajemy obok.
Mama zadzwoniła już w poniedziałek. Jej głos, jak zwykle, brzmiał trochę spięcie, ale z nutą…
Od zawsze marzyliśmy o własnym kawałku ziemi. O miejscu, gdzie można uciec od zgiełku miasta,…
Zawsze uważałam, że pomoc rodzicom to coś naturalnego. Mój mąż miał z nimi szczególną więź…
Zawsze wracałam z pracy późno. Mój mąż od dawna przywykł do tego, że wieczory spędzamy…
Kiedy w niedzielę przyszła do nas teściowa, naprawdę się ucieszyłam. Dzieci skakały z radości, mąż…
Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę własnemu mężowi. Nie pieniędzy, nie pracy, nawet nie…