Doświadczyłam na własnej skórze, co to znaczy być ludźmi z różnych światów. Mój narzeczony pochodzi z bogatej i zamożnej rodziny.
Można powiedzieć, że urodził się ze złotą łyżeczką w ustach. Ja jestem prostą dziewczyną z okolicy. Moi rodzice byli zwykłymi robotnikami, którzy nie mogli zdobyć niewyobrażalnego bogactwa i wychowali swoje dzieci najlepiej, jak potrafili.
On ma elitarną edukację niemal od nocnika, ja zwykłe przedszkole, szkołę i uniwersytet przeciętnej jakości.
On ma wakacje w najlepszych kurortach, a ja byłam nad morzem tylko dwa razy. To historia Kopciuszka, ale nie jestem pewna, czy moja bajka będzie miała szczęśliwe zakończenie.
Nie wzięliśmy jeszcze ślubu, a ja nie wiem, jak się zachowywać i jak wypełnić lukę między rodziną mojego narzeczonego a moją.
Poznałam mojego narzeczonego w restauracji, w której on był na wakacjach, a ja pracowałam. Ceny w tym miejscu były znacznie wyższe niż przeciętne, więc często przychodził tam bardzo zamożny tłum.
Pan młody i jego kumple również dobrze się tam bawili. Jeden z nich upił się do nieprzytomności, pokłócił się z kolegami i uciekł od stolika, gdy przechodziłam obok niego z tacą. Przewrócił mnie na podłogę.
Wszystkie talerze leżały na podłodze, ja leżałam na podłodze i byłam ranna. Niektórzy z moich przyjaciół pobiegli za tym nieodpowiednim mężczyzną, a mój narzeczony usiadł i zaczął mnie podnosić.
Potem czekał na mnie po mojej zmianie, przeprosił i zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Tak zaczęła się moja osobista bajka. Widziałam to już w serialach telewizyjnych: bogaty facet i prosta dziewczyna.
Ale romans się rozwinął, zamieszkaliśmy razem, a on był uprzejmy, co zawróciło mi w głowie. Zmieniłam pracę, mój narzeczony załatwił mi pracę w innej restauracji, ale nie jako kelnerka: mam dyplom z zarządzania hotelarstwem.
Zmieniła się moja garderoba i ogólnie wygląd, bo zaczęłam chodzić do kosmetologów, stylistów, masażystów – coś, czego chciałam, ale na co nie było mnie stać.
Chciałam wierzyć, ale nie wierzyłam, że bajka nie skończy się w pewnym momencie: wszystko szło zbyt dobrze.
Myślałam, że chłopak się wygłupi i mnie zostawi, ale on przedstawił mnie swojej rodzinie i złożył propozycję małżeństwa.
Ogarnęło mnie pewne uczucie nieważkości. Dziesięć lat temu nawet nie marzyłam o takim rozwoju sytuacji, ponieważ byłam realistką. Oto jestem: gdzie są bogaci panowie młodzi?
Ale ten sam pan młody mnie wylądował. Nie wiem, co myśleć o jego słowach. Z jednej strony wydawał się dbać o moich bliskich, myśląc o czymś, co nigdy nie przyszło mi do głowy.
Z drugiej strony, to jest moja rodzina. Nigdy nie będę miała innych rodziców i braci. Jestem szczęśliwa z tymi, których mam. Nie wstydzę się ich, nie chcę zaprzeczać swojej przeszłości.
Przygotowujemy wesele, które będzie na dość wysokim poziomie. Będą krewni pana młodego, ich bliscy przyjaciele. I wszyscy ci ludzie nie są na moim poziomie: doskonale to rozumiem.
Jakoś nie miałam zbyt wielu przyjaciół: większość z nich straciłam, zanim poznałam mojego narzeczonego.
Ci, których mam, oczywiście nie będą zadowoleni z takiej imprezy, na której będą patrzeć na ciebie jak na wesz, ale nie chciałam ich zapraszać, ponieważ planowaliśmy wyjść osobno.
Ale obecność mojej rodziny uważałam za obowiązkową. Dla mnie nie była to nawet kwestia zaproszenia ich lub nie. Ale pan młody zaskoczył mnie swoją propozycją.
„Nie zapraszajmy ich na ślub: nie będą pasować i będą czuć się niekomfortowo” – zasugerował, głaszcząc czule moją dłoń.
Zamarłam. Pan młody zaczął mnie przekonywać, że mam wspaniałych rodziców, ale na weselu będą ludzie spoza ich kręgu, co sprawi, że moja rodzina będzie spięta przez cały wieczór.
Kiedy przedstawiłam im pana młodego, nie okazał żadnego snobizmu, porozmawiał z moimi braćmi po swojemu, pochwalił gotowanie mojej mamy i wdał się w rozmowę z moim ojcem na jakiś temat.
A tu – nie zostać zaproszonym na wesele. A jeśli powiem to moim rodzicom, poprą tę propozycję w każdych okolicznościach: tylko po to, aby uniknąć kłótni z panem młodym. Powiedzą mi, że sami chcieli to zaproponować, ale nie chcieli urazić.
Ale ja też nie chcę widzieć ani jednej zamkniętej twarzy na moim ślubie. Nie chcę ich też zawstydzać. Zupełnie nie rozumiem, co robić. Nie wiem, jak przyjąć propozycję mojego narzeczonego. Albo jako szczerą troskę, bo nigdy o czymś takim nie myślałam, albo jako niechęć do bycia zawstydzaną przez taką rodzinę.