Choć to słowo nigdy nie niosło dla mnie ciepła. Dla niektórych „mama” to ramiona, zapach ciasta, czuły głos, który w nocy okryje kocem i szepnie: „Śpij, córeczko”. Dla mnie – to chłód, którego nie da się przykryć żadną kołdrą.
Od dziecka starałam się jej przypodobać. Pędziłam ze szkoły, żeby zdążyć pozmywać naczynia, bo wiedziałam – jeśli nie zrobię, będzie krzyk.
A jeśli zrobię, i tak usłyszę: „Źle to zrobiłaś”. W jej świecie nigdy nie byłam dość dobra. Nigdy dość cicha, mądra, staranna.
Jakby patrząc na mnie, widziała coś, co ją drażniło, co nie pozwalało jej żyć spokojnie.
Pamiętam, jak w pierwszej klasie narysowałam portret mamy. W sukience, z uśmiechem. Nauczycielka pochwaliła: „Jaka piękna mama!”
A ja zawstydziłam się, bo wiedziałam – moja mama taka nie jest. W domu pokazałam rysunek, a ona tylko wzruszyła ramionami:
– Czy ja tak wyglądam? Nie rysuj głupstw.
I wtedy przestałam rysować.
Często powtarzała: „Ja cię wychowałam!” – jakby to był argument, dowód, że jestem jej coś winna.
Nigdy jednak nie mówiła, że miłość nie mierzy się talerzem zupy czy wypranymi skarpetkami. Kochała nie mnie, lecz siebie w roli ofiary – tej, która „poświęciła całe życie dla dziecka”.
Kiedy dorosłam, myślałam, że coś się zmieni. Że może w końcu będziemy mogły rozmawiać jak dwie kobiety.
Że może któregoś dnia mnie przytuli, bez wyrzutów, bez tej frazy – „Ja cię wychowałam”. Ale każda rozmowa kończyła się tak samo.
– Mogłabyś częściej dzwonić.
– Mamo, dużo pracuję, jestem zmęczona.
– A ja nie byłam zmęczona, jak cię wychowywałam? Wszystko robiłam dla ciebie!
I koło znowu się zamykało.
Pewnego razu spróbowałam powiedzieć jej, jak bardzo mnie boli.
– Nigdy nie powiedziałaś, że mnie kochasz.
Spojrzała chłodno, jak lekarz na pacjenta bez nadziei:
– A po co mówić? Karmiłam cię, ubierałam – to za mało?
Wtedy zrozumiałam – dla niej miłość to nie uczucie, tylko rachunek. I chyba dlatego nigdy nie potrafiła mnie pokochać.
Kiedy wyszłam za mąż, nie przyszła na ślub. Powiedziała, że „ma wysokie ciśnienie”. Później dowiedziałam się, że po prostu się
obraziła – bo nie zapytałam jej o suknię.
Po narodzinach mojej córki miałam nadzieję, że babcia się zmieni, że wnuczka stopi jej serce. Ale nie. Przyjeżdżała rzadko i zawsze z tym samym spojrzeniem: „Zobacz, co jesteś mi winna”.
– Ja cię wychowałam – powtarzała, gdy próbowałam coś tłumaczyć. – Teraz twoja kolej, pomóż mi.
I pomagałam. Kupowałam leki, płaciłam rachunki, nawet wtedy, gdy sama ledwo dawałam radę. A ona wciąż była niezadowolona. Bo jej
miłość miała cenę.
Pewnego dnia przyjechałam z torbą zakupów. Stanęłam w progu, a ona spojrzała z wyrzutem:
– Po co przyjechałaś bez zapowiedzi? W domu mam bałagan.
Postawiłam torbę i poczułam, jak coś pęka w środku. Nie cicho, lecz głośno – jak gałąź łamiąca się pod ciężarem śniegu.
– Wiesz, mamo… już więcej nie przyjadę.
Drgnęła.
– Co to za słowa? Ja cię wychowałam!
Uśmiechnęłam się przez łzy:
– Właśnie dlatego, mamo. Całe życie próbowałam zasłużyć na twoją miłość. Ale wystarczy.
Odeszłam. Bez scen, bez krzyku. Po prostu wyszłam. I pierwszy raz poczułam, jak lekko jest, gdy nie dźwiga się już cudzej winy.
Dziś, gdy ktoś pyta o moją mamę, milczę. Bo „mama” to nie kwestia krwi ani wspólnego nazwiska. To ciepło, akceptacja, delikatność, której nie trzeba zdobywać. A ona… była tylko kobietą, która mnie urodziła. Matką nigdy nie została.
Czasem, patrząc na moją córkę, ogarnia mnie strach – żebym nie powtórzyła jej błędów. Dlatego każdego dnia mówię mojemu dziecku:
„Kocham cię”. Mówię nawet wtedy, gdy jest niegrzeczna, gdy się złoszczę, gdy jestem zmęczona. Bo chcę, żeby wiedziała – miłość to nie dług i nie obowiązek. To serce, które wybiera, by kochać.
A mama… Pewnie wciąż siedzi w swojej kuchni, wśród tych samych kubków i talerzy, powtarzając: „Ja cię wychowałam”. I może nie rozumie, że prawdziwe macierzyństwo zaczyna się nie tam, gdzie karmisz dziecko, ale tam, gdzie jego serce rośnie od twojej miłości.
I ja już nic jej nie jestem winna. Bo wreszcie nauczyłam się być dla siebie mamą – taką, jakiej kiedyś najbardziej potrzebowałam.
Nigdy nie uważałem się za faceta, który zdradza. Zawsze mówiłem, że jeśli w małżeństwie coś…
Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś zapytał mnie, czy ja w ogóle jestem szczęśliwa.…
Nie pamiętam momentu, w którym mogłabym powiedzieć, że mój mąż mnie kochał. Byliśmy razem, mieszkaliśmy…
Nigdy nie byliśmy naprawdę blisko. Nie tak, jak sobie wyobrażałam, kiedy wychodziłam za mąż. Wtedy…
Dwa lata temu przeszliśmy na emeryturę. Pamiętam ten dzień bardzo wyraźnie. Wyszedłem z pracy z…
Nigdy nie myślałam, że będę jedną z tych matek, które dowiadują się o ślubie własnego…