Kiedy urodziłam syna, wydawało mi się, że najtrudniejsze już za mną. Dziewięć miesięcy niepokoju, bezsenne noce przed porodem, bóle, obawy — wszystko to przetrwałam.
Byłam pewna, że teraz będzie już tylko szczęście. Nie wiedziałam jednak, że najgorsze kłótnie zaczną się już w domu, i to nie z mężem, ale z teściami.
Długo czekali na wnuka i szczerze się cieszyli, kiedy powiedziałam, że urodziłam chłopca. Ale gdy tylko wypowiedziałam jego imię, ich twarze się zmieniły.
— Jak to „Adam”? — teściowa uniosła brwi ze zdziwieniem. — Kochanie, w naszej rodzinie jest tradycja. Najstarszego syna zawsze nazywa się na cześć dziadka. A twój teść ma na imię Tadeusz.
Poczułam, jakby ziemia usunęła mi się spod nóg. Wiedziałam, że w ich rodzinie lubią pamiętać o tradycjach, ale nawet nie podejrzewałam, że właśnie tego ode mnie oczekują.
Adam — imię, które nosiłam w sercu od młodości. Zawsze marzyłam, że jeśli będę miała syna, dam mu właśnie to imię. A kiedy po raz pierwszy wzięłam swojego malucha na ręce, zrozumiałam: nie może być innego imienia.
— Nie mogłam dać mu obcego imienia — odpowiedziałam cicho. — Dla mnie to Adam i nikt inny.
Teść tylko westchnął i odwrócił się. Teściowa zaczęła długą przemowę o tym, że „łamam rodzinne tradycje”, że „nie szanuję korzeni” i „nie myślę o dziedzictwie”.
Słuchałam i robiło mi się coraz trudniej. Nie chciałam nikogo urazić. Chciałam tylko, żeby moje dziecko nosiło imię, które pasuje do niego z głębi serca.
— Nawet się z nami nie skonsultowałaś! — zarzuciła mi. — A my czekaliśmy, że w rodzinie pojawi się mały Tadeusz.
Próbowałam wyjaśnić, że wraz z mężem omówiliśmy wszystko wcześniej i wspólnie zdecydowaliśmy nazwać syna Adamem.
Ale to ich nie przekonało. Zbudowali między nami mur. Od tego czasu każda nasza rozmowa kończy się aluzjami i obelgami. Wydaje mi się, że nawet na wnuka patrzą inaczej — jakby nie był „całkiem ich”, bo nie nosi odpowiedniego imienia.
— Kochanie — powiedziałam mężowi pewnego wieczoru, kiedy nie mogłam powstrzymać łez — nie chcę kłócić się z twoimi rodzicami. Ale nie poświęcę naszego syna dla tradycji.
Milczał długo, a potem objął mnie i odpowiedział:
— Masz rację. Adam to nasz wybór i pozostanie Adamem. Porozmawiam z nimi jeszcze raz.
Ale po tych rozmowach nic się specjalnie nie zmieniło. Teściowa nadal twierdzi, że popełniłam błąd. Teść po prostu milczy. I nie wiem, czy kiedykolwiek uda nam się znaleźć wspólny język.
Czasami wydaje mi się, że w tej historii nie chodzi wcale o imię, ale o to, że nadal nie akceptują mnie w pełni jako część swojej rodziny.
Najbardziej boli mnie to, że pod presją obelg i wyrzutów czasami zaczynam wątpić w siebie.
Ale wystarczy spojrzeć w oczy mojego syna, usłyszeć jego śmiech, a znów czuję, że wraz z mężem postąpiliśmy słusznie. Bo szczęście dziecka jest ważniejsze niż jakiekolwiek tradycje.
