Screen freepik
Był idealną partią dla każdej kobiety – przystojny, z dobrą pracą, mieszkaniem w centrum miasta i rodzicami, którzy patrzyli na mnie z uśmiechem pełnym aprobaty.
Wszyscy mówili: „Złapałaś szczęście za nogi”. A ja tylko się uśmiechałam, bo nie chciałam nikomu mówić, że w środku czuję pustkę.
Poznałam go na weselu znajomych. Zatańczył ze mną raz, potem drugi. Był uroczy, pewny siebie, umiał mówić komplementy, ale nie przesadnie.
Pomyślałam, że z nim byłoby łatwo – spokojne życie, stabilność, może nawet wdzięczność losu, że spotkałam kogoś takiego po kilku nieudanych związkach. Wtedy jednak nie wiedziałam, że to, co wydaje się „łatwe”, czasem kosztuje duszę.
Kiedy poprosił mnie o rękę, rodzice byli zachwyceni. Mama powiedziała: „Córeczko, taki mężczyzna trafia się raz w życiu. Nie kochasz?
To się nauczysz. Najważniejsze, żeby ci było dobrze.” A ja milczałam. Nie chciałam jej rozczarować. Całe życie starałam się być tą „rozsądną” – tą, która nie przynosi wstydu. Więc zgodziłam się.
Przygotowania do ślubu trwały kilka miesięcy. On biegał z katalogami, wybierał salę, a ja siedziałam wieczorami przy oknie i zastanawiałam się, jak to będzie – budzić się każdego dnia obok człowieka, którego nie kocham.
Czułam wyrzuty sumienia, ale jeszcze nie wiedziałam, że prawdziwe piekło zacznie się później.
Pewnego wieczoru, kilka tygodni przed ślubem, wróciłam wcześniej do domu. W kuchni siedzieli moi rodzice, rozmawiali cicho, jakby bali się, że ktoś ich usłyszy. Mama mówiła:
– Widzisz, wszystko się ułożyło. Jak się z nim ożeni, to będzie miała spokój. A my też swoje zrobimy.
– Tak, – odpowiedział ojciec – niech trochę z nim pomieszka, a potem zobaczymy. Najważniejsze, żeby podpisała umowę o współwłasność.
Wtedy mamy wszystko, czego nam trzeba.
Zamarłam. Serce biło mi tak głośno, że bałam się, że mnie usłyszą. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Więc to nie o mnie chodziło. To nie ja byłam powodem, dla którego cieszyli się z mojego ślubu. Chodziło o pieniądze. O bezpieczeństwo, ale nie moje – ich.
Wyszłam z domu bez słowa. Spacerowałam długo, aż zapadł zmrok. W głowie krążyły słowa matki: „Niech pomieszka z nim trochę…” Jak łatwo można poświęcić cudze życie w imię wygody.
Następnego dnia spojrzałam na narzeczonego inaczej. Był miły, jak zawsze. Przyniósł kwiaty, pocałował w policzek, zapytał, czy nie jestem zmęczona.
A ja widziałam w nim już nie mężczyznę, z którym mogłabym zbudować przyszłość, tylko kogoś, komu oddaję siebie w zamian za spokój innych.
Ślub odbył się zgodnie z planem. Wszyscy byli szczęśliwi, tylko ja czułam, że coś we mnie umiera. Przez pierwsze miesiące starałam się.
Gotowałam, uśmiechałam się, chodziłam z nim na spotkania ze znajomymi. Ale nocami płakałam po cichu, żeby nie słyszał. Nie dlatego, że był zły. Był dobry, troskliwy, ale ja nie potrafiłam udawać miłości.
Minęły dwa lata. Pewnego dnia on zapytał:
– Powiedz mi prawdę. Czy ty mnie kiedykolwiek kochałaś?
Zamarłam. W jego oczach nie było złości, tylko smutek.
– Chciałam… – wyszeptałam. – Naprawdę chciałam.
Tego samego wieczoru spakowałam walizkę i wyprowadziłam się. Nie do rodziców. Nie chciałam ich już więcej widzieć. Zrozumiałam, że całe życie żyłam tak, jak oni chcieli – bez uczuć, ale z „rozsądkiem”.
Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu. Nie mam wiele, ale po raz pierwszy czuję się wolna. Czasem patrzę na zdjęcia ze ślubu – wyglądam na nich pięknie, spokojnie. Tylko oczy zdradzają, że to był dzień, w którym straciłam siebie.
Gdy ktoś mnie pyta, dlaczego nie wyszło, odpowiadam: „Bo nie można zbudować szczęścia na kłamstwie – nawet jeśli wszyscy wokół nazywają to rozsądkiem.”
Mąż często wracał późno z pracy. Mówił, że to tymczasowe, że firma ma teraz trudny…
Przeżyliśmy razem dwadzieścia dwa lata. Dwadzieścia dwa lata pod jednym dachem — z tymi samymi…
Chyba nie ma na świecie matki, która nie marzyłaby o tym, by zobaczyć swojego syna…
Kiedy wreszcie kupiliśmy działkę, nie mogliśmy uwierzyć, że to naprawdę nasze. Przez lata z mężem,…
Kiedy tamtego wieczoru mąż wrócił z pracy, od razu poczułam, że coś jest nie tak.…
Pojechaliśmy na działkę wcześnie rano — upiekłam ciasto, zaparzyłam kawę do termosu, mąż włożył do…