Razem z mężem wychowaliśmy trójkę dzieci – dwóch synów i córkę. Daliśmy każdemu z nich przyzwoite wykształcenie i zainwestowaliśmy w nich całą naszą duszę i siłę.
Dziś wszyscy mają własne rodziny, własne domy, własne zmartwienia. Mamy wiele wnuków i wydawałoby się, że życie powinno być wypełnione ciepłem i radością.
Ale o ile córka o nas nie zapomina, regularnie nas odwiedza, dzwoni, pomaga w codziennym życiu, to z synami wszystko jest inaczej.
Oni jakby wycięli nas ze swojego życia. Ich żony i dzieci pamiętają o nas – dzwonią do nas, pytają o nasze zdrowie, gratulują nam ważnych dat.
Ale sami synowie wydają się myśleć, że skoro ktoś z ich rodziny już okazał im uwagę, to oni nie muszą tego robić.
Sami próbowaliśmy do nich dzwonić – w większości przypadków bezskutecznie. Rozumiemy, że mają pracę i zmartwienia, ale nasze córki mają nie mniej zmartwień. Znajdują jednak czas dla swoich rodziców.
Z wiekiem rozwiązywanie codziennych problemów staje się coraz trudniejsze. Kiedy potrzebowaliśmy naprawić dach domu, musieliśmy wynająć robotników z zewnątrz – moi synowie nawet nie zaoferowali pomocy.
Gdy mój mąż potrzebował pilnej pomocy medycznej, zięć zawiózł go do szpitala, a córka zapewniła opiekę i wsparcie. Synowie ograniczyli się do suchych rozmów telefonicznych z rutynowymi pytaniami.
Półtora roku temu moja córka miała straszny wypadek i stała się niepełnosprawna. Teraz sama potrzebuje pomocy.
Opiekowała się nami moja młodsza synowa, ale pół roku temu straciła pracę i musiała wyjechać do Europy, żeby zarobić. I teraz zostaliśmy sami – dwoje starszych ludzi, którzy nie mają już siły nawet na podstawowe rzeczy.
Pójście do apteki po leki to wyczyn. Moja emerytura ledwo wystarcza na podstawowe rzeczy, opiekunka nie wchodzi w grę.
Niedawno jej starsza synowa zaproponowała rozwiązanie – sprzedaż domu i przeprowadzkę do pensjonatu dla osób starszych. Tam mają opiekę, pomoc medyczną i udogodnienia. Powiedziała, że zebrane pieniądze wystarczą, a jeśli nie wystarczą, jest gotowa pomóc.
W jej słowach jest rozsądne ziarno. Prawdopodobnie tak będzie najlepiej. Ale moje serce ściska inna rzecz – żaden z naszych synów nawet nie zaproponował, że nas przyjmie.
Nie powiedzieli: „Chodźcie i zamieszkajmy razem”. Nie zapytali: „Jak wam się tam podoba samym?”.
Okazuje się, że dom, w którym dorastali, w którym rozbrzmiewał ich śmiech, w którym spędzaliśmy nieprzespane noce przy ich łóżkach,
dziś jest dla nich tylko nieruchomością, źródłem pieniędzy.
Nie osądzamy ich, nie obwiniamy. Po prostu boli świadomość, że stało się ciężarem dla własnych dzieci.
I że twoja starość nie jest otoczona rodziną, ale w domu, w którym wszyscy się tobą opiekują, ale nikt tak naprawdę na ciebie nie czeka.