Moja synowa popada z jednej skrajności w drugą. Na początku nie chciała zostać na urlopie macierzyńskim nawet przez rok, a teraz, gdy urlop macierzyński się skończył, zaczęła mówić, że chce zrezygnować i zostać w domu z dzieckiem.
Wszystko byłoby dobrze, ale kredyt hipoteczny sam się nie spłaci.
Mój syn i Marta pobrali się pięć lat temu, kiedy ona miała dwadzieścia sześć lat, a syn dwadzieścia osiem.
Ona jest piękną dziewczyną, ale ma takie karaluchy w głowie. Już podczas przygotowań do ślubu było jasne, że nie ma czegoś takiego jak złoty środek. Popada z jednej skrajności w drugą.
Kiedy się pobrali, Marta pracowała w dobrej firmie, miała wysokie stanowisko, marzyła o karierze i wielkich fotelach. Nie chciała nawet słyszeć o dzieciach.
Mówiła, że najpierw kariera, a potem dzieci. Ale karierę można budować do późnej starości, a ciało kobiety to bardzo delikatny mechanizm, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci.
Jak przekonaliśmy ją jako rodzina. Przekonaliśmy ją sami, jej syna i rodziców. Powiedzieli, że teraz może mieć dziecko i kontynuować karierę, ale ona tylko przewróciła oczami. Powiedziała, że sama zdecyduje, kiedy mieć dzieci.
Byliśmy już zrozpaczeni, prawie pogodzeni z myślą, że nigdy nie doczekamy się wnuków, kiedy Marta zaszła w ciążę. Nie planowali tego, ale los miał inne pomysły.
Syn był szczęśliwy, a Marta prawie wpadła w szał. Obiecała nam, że jak tylko będzie mogła wrócić do pracy, ja i swatka zajmiemy się dzieckiem.
Oczywiście obiecaliśmy pomóc. Nie wiem, czy swatka zamierzała tego dotrzymać, ale ja już zdecydowałam, że będę opiekować się wnukami.
Przyszła mama pracowała do końca i myśleliśmy, że do szpitala położniczego zostanie zabrana z pracy.
Ale tak się nie stało, wszystko zaczęło się w nocy, a po południu urodziła się moja wnuczka Maria.
Po ich wypisaniu przychodziłam prawie codziennie. Pomagałam w domu, przy dziecku, tłumaczyłam, opowiadałam i pokazywałam.
Marta bardzo uważnie słuchała i zadawała dużo pytań. Zarówno mnie, jak i swojej mamie. Mój syn żartował, że traktuje dziecko jak swój nowy projekt.
Minęło pół roku, a Marta coraz mniej potrzebowała naszej pomocy, twierdząc, że sama sobie poradzi. Nie obraziłam się, nie zabroniono mi odwiedzać wnuczki, a to, że w synowej obudził się instynkt macierzyński, nie było niczym złym, prawda? Coraz rzadziej wspominała o powrocie do pracy.
W tym samym roku mój mąż został spadkobiercą domu na wsi. Od razu zdecydowaliśmy, co z nim zrobić.
Nie potrzebowaliśmy go, był za daleko na letnią rezydencję, a nie planowaliśmy się tam przeprowadzać, oboje z mężem jesteśmy mieszkańcami miasta, lepiej czujemy się w mieszkaniu.
Postanowiliśmy go sprzedać, a pieniądze przekazać młodym ludziom na rozbudowę mieszkania. Mieszkali w mieszkaniu ciotki mojego syna, chociaż płacili mniej, ale i tak było lepiej.
Kiedy teściowie się dowiedzieli, powiedzieli, że też mają trochę zaoszczędzonych pieniędzy. Gdybyśmy się zebrali, wystarczyłoby na połowę dwupokojowego mieszkania, a reszta poszłaby oczywiście na kredyt hipoteczny.
Dzieci były bardzo szczęśliwe, zorientowały się, że urlop macierzyński Marty skończy się za rok i postanowiły od razu wziąć kredyt hipoteczny, żeby opłacić własne mieszkanie, i wynajęły kawalerkę. Oczywiście młody ojciec do czasu zwolnienia żony musiał wszystko robić sam, ale zgodziliśmy się pomóc.
Razem wytrzymaliśmy prawie rok. Synowa miała zacząć pracę za trzy miesiące, a syn czekał na to wydarzenie, bo mimo że pomagaliśmy, musiał pracować na pół etatu, żeby nadążyć z remontami, spłacać kredyt hipoteczny i normalnie żyć.
Ale potem okazało się, że moja synowa nie jest chętna do pracy. Nasza karierowiczka, która marzyła o fotelu wielkiego szefa, powiedziała, że myśli o tym, żeby w ogóle nie wychodzić z urlopu macierzyńskiego, że chce zrezygnować i zająć się wychowywaniem dziecka.
Wysłuchaliśmy jej i usiedliśmy. Kredyt hipoteczny został wynegocjowany pod warunkiem, że wróci do pracy, więc cała rodzina ciężko pracowała, żeby normalnie żyć, a potem ta wiadomość.
Jej syn powiedział, że gdyby wiedział o sytuacji, warunki kredytu hipotecznego byłyby inne i nie ma pewności, że wzięliby go teraz, a może zaoszczędziliby na własną rękę.
Wszyscy próbują przekonać Martę, że teraz nie czas na rzucanie pracy, zwłaszcza że ma tam dobre stanowisko i normalną pensję. Można ciężko pracować przez kilka lat, inwestując wszystkie pieniądze w kredyt hipoteczny na tyle, o ile to możliwe, a potem pozwolić jej odejść i dalej wychowywać córkę, nikt jej nie powstrzyma.
Ale moja synowa uparła się, że chce zobaczyć, jak jej córka dorasta. Mówi, że dzieci są dziećmi tylko raz, a wokół nich jest mnóstwo pracy.
To prawda, ale nie zdecydowała się na odpowiedni moment. I nikt nie zmusza jej do pracy przez całą dobę. W dzień idzie do pracy, dziecko idzie do przedszkola, a wieczorem zajmie się córką, jak wszyscy. Ale, jak już mówiłam, dla Marty nie ma środka, jest albo jedna skrajność, albo druga. Ale nie tracimy nadziei, że zrozumie.